środa, 25 listopada 2015

Fajans pomorski na wystawie

Jeszcze do 17 grudnia można oglądać w Muzeum Narodowym w Gdańsku, w Oddziale Sztuki Dawnej przy ul. Toruńskiej, wystawę "Fajans pomorski w XVIII wieku".




Pretekstem do zorganizowania tej wystawy był zakup przez Muzeum Narodowe dwóch niezwykłej urody wielkich talerzy z fajansu pomorskiego. Pochodzą one z dawnej kolekcji Lessera Giełdzińskiego. Był on od 1860 roku związany na stałe z Gdańskiem. Prowadził firmę handlu zbożem. Dochody i zainteresowania kolekcjonerskie pozwoliły mu na zgromadzenie wielkiego zbioru sztuki dawnej i rzemiosła artystycznego. Po jego śmierci (zmarł w 1910 roku), w roku 1912 większość kolekcji została rozsprzedana na aukcji zorganizowanej w domu aukcyjnym w Berlinie.

Lesser Giełdziński
Źródło: http://www.gedanopedia.pl/gdansk/?title=GIE%C5%81DZI%C5%83SKI_LESSER
Oto co na ten temat pisze autorka wystawy i folderu do niej, pani Marta Krajewska: Wśród zgromadzonych przez kolekcjonera mebli, luster, zegarów, drewnianych rzeźb, wyrobów z cyny, żelaza, mosiądzu, brązu, marmuru, wosku, sreber, emalii, miniatur, sztychów i malarstwa olejnego znalazła się także porcelana pochodząca z renomowanych europejskich wytwórni oraz fajanse, kamionka i szkło, których sprzedaż zaplanowano na późno popołudniowe godziny w środę 12 grudnia. Wśród fajansów dominowały biało-błękitne wyroby z Delft. W obszernym wstępie charakteryzującym tę kolekcję, w którym autor Georg Cuny odwoływał się do historycznego i artystycznego splendoru minionych wieków, znalazła się wzmianka o XVIII-wiecznych gdańskich wyrobach ceramicznych, których produkcja rozwijała się także na Stolzenbergu. Już w XIX wieku stanowiły one rzadkość. Kilka z nielicznie - co wyraźnie podkreślono - zachowanych egzemplarzy znalazło się w kolekcji Lessera Giełdzińskiego, co świadczy o intencjonalnym tworzeniu zbioru przez kultywującego historię miasta kolekcjonera. Dwa najpiękniejsze z nich po 103 latach powróciły do Gdańska, aby znaleźć swoje miejsce w zbiorach Muzeum Narodowego.

Wystawa została zorganizowana ze zbiorów trzech placówek muzealnych: Muzeum Narodowego w Gdańsku, Muzeum Zamkowego w Malborku i naszego Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu. Dostarczyliśmy na tą wystawę 23 okazy fajansów elbląskich pochodzące z badań wykopaliskowych na Starym Mieście.

Jeden z elbląskich eksponatów użyczony na wystawę
Fot. Archiwum MAH

Do obejrzenia tej właściwie pierwszej wystawy poświęconej wyłącznie fajansowi pomorskiemu serdecznie zapraszamy.


Fragment wystawy "Fajans pomorski w XVIII wieku"
Muzeum Narodowe w Gdańsku
Fot.: Marta Krajewska
W tym roku mija również 100 rocznica od publikacji pierwszego naukowego tekstu poświęconego fajansom pomorskim i garncarstwu pruskiemu, autorstwa Hansa Friedricha Seckera (1888 - 1960). Z wykształcenia był historykiem sztuki i muzealnikiem, a w latach 1912 – 1916 dyrektorem Muzeum Miejskiego oraz Muzeum Rzemiosła Artystycznego w Gdańsku. Wydał on w latach 1915 – 1917, a następnie uzupełnił w 1922 roku, eseje o dziejach gdańskiego i pomorskiego garncarstwa.

Strona tytułowa pierwszego opracowania H. F. Seckera
"Der Cicerone" 1915

Hans Secker swoje opracowanie oparł przede wszystkim na eksponatach przechowywanych w gdańskich muzeach. Jednak pomiędzy najważniejszymi ośrodkami garncarskimi: Gdańskiem, Malborkiem i Elblągiem autor zauważa różnice, widząc je przede wszystkim w barwie czerepu wytwarzanych naczyń. Ustalił chronologię ceramiki pomorskiej i wyróżnił trzy okresy jej rozwoju: wczesny – od około 1695 do 1750, rozkwitu – od około 1750 do 1790 i późny – od około 1790 do 1820 roku.

W dotychczasowych studiach nad fajansem pomorskim największą liczbę prac poświęconych temu zagadnieniu opublikowała Elżbieta Kilarska. Są to prace naukowe i popularyzatorskie, które zawierają największą bazę zabytków ceramicznych wraz z ich opisem oraz często z uściśleniem okresu ich powstania. Autorka przedstawiła w nich również źródła zapożyczeń form i motywów zdobniczych, szczególnie dla najstarszych naczyń z pierwszej połowy XVIII wieku. W jednym z opracowań autorka poddała analizie przypisywane niekiedy warsztatom gdańskim dzbany fajansowe ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Narodowego w Poznaniu, datowane na pierwszą połowę XVII wieku, co pozwoliło oba dzbany związać z ośrodkiem hamburskim.

Wśród licznych zespołów fajansów pomorskich, jedynie pochodzące z Elbląga doczekały się opracowania i opublikowania w roku 2011, w monografii „Fajans pomorski ze Starego Miasta w Elblągu”.


Jest to pierwsze większe opracowanie fajansów pomorskich, które stara się w sposób możliwie wszechstronny poddać analizie duży zespół tych naczyń. Oprócz przedstawienia klasyfikacji naczyń, problemów związanych z ich datowaniem i periodyzacją, przedstawia wyniki badań fizyko-chemicznych przeprowadzonych dla tej grupy wyrobów ceramicznych. Na ich podstawie zyskano pewność, że masy garncarskie były wyrabiane z glin żelazistych z dodatkiem związków wapnia. Naczynia pokrywano szkliwem ołowiowym zmąconym dodatkiem tlenku cyny. Na części naczyń z całą pewnością nałożona została również dodatkowa warstwa szkliwa ołowiowego – coperta. Poza tym została w niej podjęta próba porównania i charakterystyki naczyń z Malborka, Gdańska, Fromborka i Elbląga (ograniczona, ze względu na dostępność zbiorów i opracowań). Na dołączonej do książki płycie CD umieszczone zostały wyniki badań fizykochemicznych oraz katalog 250 naczyń. Publikacja stanowi punkt wyjścia do dalszych studiów nad fajansem pomorskim w pozostałych ośrodkach.

Jest to na obecnym etapie ostatnia większa publikacja poruszająca problematykę fajansu pomorskiego i mam szczerą nadzieję, że nie ostatnia.

wtorek, 10 listopada 2015

Być jak Benvenuto Cellini

Kilkakrotnie poruszaliśmy na blogu tematy związane z rzemiosłem złotniczym, skupiając się bardziej na aspektach technicznych (narzędzia, surowce). Jednak w jaki sposób można było zostać złotnikiem? Jak wyglądała droga do tego intratnego i szanowanego zawodu? Jakie kroki należało poczynić by rozpocząć karierę niczym Benvenuto Cellini? 

Uczeń złotnika
Naukę w Elblągu rozpocząć mógł każdy chłopiec. Zdolności artystyczne kandydata przeważały nad jego statusem społecznym. W większości byli to jednak synowie mieszczan. Przy aplikacji należało przedstawić władzom cechu tzw. Geburtsbrief  - świadectwo legalnego urodzenia. Trudno ustalić  w jakim wieku byli kandydaci, gdyż dokumenty te nie zawierały tak szczegółowych danych. Zawierały zresztą niewiele danych, prócz imienia i nazwiska rodziców oraz stwierdzenia legalności ich związku oraz prawowitego pochodzenia danej osoby. T. Nożyński przyjmuje, że w poznańskim cechu złotniczym rekrutowano uczniów wśród chłopców, którzy skończyli dwanaście lat. Po rekrutacji starsi cechu wyznaczali nowemu uczniowi mistrza, u którego miał terminować (w niektórych ośrodkach np. w Poznaniu opiekun ucznia miał prawo wybrać dla niego mistrza). Naukę poprzedzał okres próbny pozwalający mistrzowi określić talent kandydata, a uczniowi wypróbować swoje umiejętności. W Elblągu czas próby trwał 6 tygodni (w Gdańsku 8 tygodni, w Poznaniu od 2 do 6 tygodni, w Krakowie i Przemyślu okrągły rok). Po tym czasie, jeżeli mistrz był zadowolony z ucznia, rejestrował go w cechu (oczywiście za wiedzą i zgodą cechu i pozostałych mistrzów). Przy wpisie kandydata obowiązywała "opłata manipulacyjna" wynosząca w Elblągu pół grzywny dobrej monety, dwa funty wosku oraz szynkę* (z opłaty tej zwolnieni byli synowie mistrzów). Uczeń oficjalnie rozpoczynał naukę rzemiosła po zawarciu umowy pomiędzy mistrzem a opiekunami kandydata oraz wpisaniu do księgi uczniów (Lehrlings-Einschreibebuch).

Etienne Delaune Warsztat złotniczy, Francja 1576
Dom mistrza oraz warsztat (zwykle ciemny i duszny) był od tego momentu jego domem. W tym czasie całkowicie podlegał swojemu mistrzowi, który najczęściej zapewniał mu całkowite utrzymanie. Uczniowie zwykle nie otrzymywali wynagrodzenia. Oprócz nauki obowiązywała ich osobista służba w domu mistrza oraz odpowiednie zachowanie. Dzień pracy ucznia trwał około 16 godzin (od 5 rano do 9 wieczorem) i wypełniony był nauką rzemiosła oraz pomaganiem w domu nauczyciela. Przy takim trybie nauki niewiele pozostawało czasu na młodzieńcze swawole. Zresztą mistrz wymagał od swego ucznia pracowitości, posłuszeństwa i skromności. Swym zachowaniem sławić miał dobre imię swojego mistrza. Nie wolno było mu pić, palić, grać w kości i włóczyć się po nocy. Zachowanie ucznia rzutowało na reputację mistrza. Krnąbrni uczniowie za nieposłuszeństwo zwykle zbierali baty (była to tzw. kara plagi). Uczniowi nie można było spędzać nocy poza domem ani podjąć się żadnej pracy bez wiedzy i pozwolenia mistrza. Za niesubordynację karano funtem wosku, grzywną lub wydłużeniem czasu nauki. Notoryczne łamanie przepisów kończyło się zwolnieniem z terminu. Karano także mistrzów ukrywających wykroczenia swych uczniów. 

Różne bywały stosunki pomiędzy uczniami a mistrzami. Niektórzy nauczyciele nadużywali władzy nad swoimi podopiecznymi. Zmienić mistrza można było  jedynie za zgodą starszego cechu podając przyczyny. Jeśli były słuszne pozwalano na to. W praktyce jednak przypadki takie zdarzały się niezwykle rzadko, a niezadowoleni ze swego losu uczniowie po prostu uciekali z terminu. Wg prawa (które stanowił statut cechu) zbieg nie mógł już nigdzie podjąć nauki, aż nie rozliczył się ze swoim mistrzem. Po tym mógł odsłużyć termin w innym warsztacie. Ucieczki surowo karano, zwykle karą plagi. Wysokie kary nakładano także na mistrza, który przyjąłby do pracy zbiega (w Poznaniu była to 1 grzywna srebra). 

Termin trwał 4 lata. W tym czasie mistrz zobowiązany był nauczyć swego ucznia rzemiosła. Potem umowa między mistrzem a uczniem (lub jego opiekunami) wygasała. Niektórym mistrzom ciężko było rozstać się tanim pracownikiem i darmową pomocą domową jaką był uczeń przez ostatnie 4 lata. Mimo zakazów nieuczciwi mistrzowie starali się wydłużać ten okres pod pozorem niedostatecznych umiejętności ucznia czy koniecznością odpracowania kosztów utrzymania. 
Mistrz zgłaszał zakończenie nauki w cechu. Po uiszczeniu opłaty (zapewne stosunkowo wysokiej, w XVIII wieku w Elblągu wynosiła 6 florenów, do tego doliczyć należało jeszcze opłatę pisarza i to co należało się starszemu cechu i jego zastępcy) uczeń otrzymywał zaświadczenie o wyuczonym rzemiośle i po wkupieniu się w szeregi swych nowych braci (oczywiście wydając zakrapianą ucztę) stawał się czeladnikiem. Był to pierwszy etap na drodze do osiągnięcia mistrzostwa w tym fachu. 

Znacznie łatwiej w karierze powodziło się synom złotników, mogącym zdobywać doświadczenie od najmłodszych lat w rodzinnych warsztatach. W XVIII wieku złotnicy zapisywali swych synów do cechu w bardzo młodym wieku, aby szybciej "wypracowali" wymagany 10-letni okres przynależności do organizacji (niezbędny by zostać mistrzem). Naukę rozpoczynali w wieku ok. 13-15 lat. Po 4-5 latach nauki obowiązywał ich jedynie 2-letni staż czeladniczy niezbędny do uzyskania tytułu mistrza.

Kariera osiągnięta przez wspomnianego w tytule Celliniego dla elbląskich złotników była raczej nieosiągalna. Urodzony we Florencji, skąd tylko krok do Rzymu - stolicy sztuki. Pochodził z dobrze sytuowanej rodziny. Jego ojciec, także ceniony rzemieślnik (wyrabiał instrumenty muzyczne, był budowniczym wojennym, rzeźbiarzem, raz nawet zbudował rusztowanie dla Leonadra Da Vinci) przewidywał dla swego syna karierę muzyka (sam był zapalonym fletnistą). Benvenuto był jednak zdeterminowany wybrać własną drogę, choć ojciec z początku mu to utrudniał. Oddał go wprawdzie na naukę do warsztatu Michelagnola z Pinzi di Monte. Bardzo zdolnego mistrza, ale z niskiego stanu (ojciec jego był węglarzem). Marna to protekcja jak na wiernego i oddanego sługę rodu Medicich. Benvenuto nie zabawił tam zresztą długo. Ojciec zabrał go już po kilku dniach, nie mogąc znieść jego nieobecności. 
W wieku lat 15, nie przestając na zmianę grać i rysować, Benvenuto wstąpił wbrew swemu ojcu na służbę do złotnika Marcone (Antonio di Sandro). Rozgniewany ojciec zabronił złotnikowi płacić mu za pracę tak jak innymi czeladnikom. Nie powstrzymało to jednak talentu Benvenuty Celliniego. 


* wysokość opłat zmieniała się na przestrzeni wieków, różniły się też w poszczególnych ośrodkach

Drodzy Czytelnicy! Odświeżyliśmy nieco szatę graficzną naszego bloga. Najwyższa pora, od pierwszego posta minęły już w końcu 4 lata. Od dzisiaj będziemy publikować nasze posty co dwa tygodnie. Bardzo chcielibyśmy częściej, jednak jeśli chcemy zachować wysoki (mamy taką nadzieję;) poziom naszych publikacji, musimy poświęcać na ich tworzenie coraz więcej czasu. Na dodatek inne zawodowe zainteresowania autorów oraz codzienne zadania Muzeum skutecznie wypełniają nam godziny pracy ;) Mamy nadzieję, że nasze działania będą Wam sprawiały dużo radości. Dziękujemy, że nas czytacie :)