wtorek, 29 marca 2016

Ocalić od zapomnienia - o elbląskich piecach kaflowych ciąg dalszy...

Na jesieni ubiegłego roku ogłosiliśmy muzealną akcję związaną z dokumentowaniem zabytkowych pieców, znajdujących się w elbląskich mieszkaniach i domach. Informacje udostępnialiśmy na naszej stronie internetowej, na Facebook'u oraz za pośrednictwem radia, telewizji i lokalnych gazet, mając nadzieję, że nasz "apel" dotrze do jak największej liczby odbiorców.

Cała akcja miała i nadal ma na celu, tak naprawdę, tylko jedno: ocalić od zapomnienia zabytkowe piece, a najlepszym sposobem, zaraz po kolekcjonowaniu, jest sporządzanie dokumentacji fotograficznej i opisów danych obiektów, czyli ich inwentaryzacja. Biorąc pod uwagę fakt, że poszukiwane przez nas piece znajdują się w swoim naturalnym otoczeniu, w żadnym wypadku nie zależy nam na tym, aby je stamtąd usuwać. Piec dawniej był sercem konkretnego pomieszczenia, często dopasowany kolorystyką i stylem, jednocześnie zdobił wnętrze i chronił mieszkańców przed zimnem. Taki właśnie kontekst chcielibyśmy utrwalić, fotografując piec tam, gdzie stoi. Z historycznego punktu widzenia, a być może też z powodów sentymentalnych, ważne jest dla nas, aby ukazać, jak zmieniały się przez tych kilkaset lat kształty i dekoracje pieców. Warto byłoby zatem zanotować, jakie formy pieców dotrwały do czasów nam współczesnych.

Będąc inicjatorką tej akcji, czuję się zobowiązana, aby zdać relację z jej przebiegu.
W ciągu kilku miesięcy na akcję odpowiedziało kilkanaście osób. Do tej pory otrzymuję maile i telefony od osób, do których na różne sposoby dociera nasz apel. Otrzymałam telefony bezpośrednio do Muzeum, ale również część kontaktów uzyskałam mniej formalnie, co w praktyce okazuje się znacznie lepszą metodą. Wiele zdjęć otrzymałam od Weroniki Wojnowskiej i Jagody Semków, które, organizując taką akcję we Fromborku, przy okazji zrobiły zdjęcia piecom w Elblągu i jednocześnie zainspirowały mnie do działań w moim mieście i okolicach. 
Dzięki pracownikom Zarządu Budynków Komunalnych udało mi się dotrzeć do mieszkania, w którym znajduje się jeden z piękniejszych i najstarszych pieców, najprawdopodobniej z wytwórni berlińskiej, które do tej pory udało mi się udokumentować. Dostałam również kilka maili z załączonymi zdjęciami, zazwyczaj są to zdjęcia prostych pieców, bez elementów dekoracyjnych, jednak uważam, że tego typu obiekty również warto sfotografować ze względu na kolorystykę kafli i pojawiające się od czasu do czasu wzory.

Mam świadomość, że elbląskie mieszkania kryją jeszcze wiele ciekawych pieców, jednak możliwość ich obejrzenia jest mocno ograniczona. Wydaje mi się, że głównym powodem jest obawa właścicieli, że działając z ramienia Muzeum, mogę taki piec odebrać ze względu na jego wartość historyczną. Absolutnie nie mam takiego zamiaru i podkreślam, że dla mnie bardzo ważne jest, aby piec pozostał tam, gdzie go postawiono. W przypadku, gdyby się okazało, że obiekt ma być rozebrany, a miałby rzeczywiście elementy warte zachowania, dopiero wtedy moglibyśmy zastanowić się i spróbować je ocalić. Dlatego też, poprzez tę akcję, chciałabym zwrócić uwagę mieszkańców na zabytkowe piece i zachęcić do wspólnego działania.

Moje działania nadal trwają, planuję w dalszym ciągu przypominać o piecach i ich szukać i będę bardzo wdzięczna za kolejne informacje lub zdjęcia pieców.

Poniżej prezentuję kilka zdjęć, które dotychczas otrzymałam lub udało mi się zrobić. Wszystkie piece, oprócz ostatniego, znajdują się w Elblągu, w mieszkaniach/domach m.in. przy ulicy: Fabrycznej, Traugutta, Grunwaldzkiej, Stoczniowej. Datuje się je na początek i lata międzywojenne ubiegłego stulecia.  Jak sami widzicie, jest szansa, że w Elblągu może być więcej takich obiektów.









Jeszcze raz dziękuję serdecznie wszystkim, którzy pomogli i nadal pomagają mi w poszukiwaniach. To dopiero początek i liczę na to, że otrzymam kolejne sygnały od osób, które posiadają piece kaflowe, bądź po prostu wiedzą, gdzie takie piece się znajdują.
Kontakt: j.fonferek@muzeum.elblag.pl, telefon: 55 232 72 73.












poniedziałek, 7 marca 2016

Wczesne fajanse niderlandzkie



O początkach fajansów (majoliki) na terenie Holandii możemy mówić krótko po 1500 roku, kiedy to na terenie dzisiejszej Belgii osiedlili się pierwsi mistrzowie rzemiosła garncarskiego pochodzący z terenów włoskich. Około 1512 roku w Antwerpii wymieniany jest w źródłach Guido Andries, który prawdopodobnie może być znanym z Włoch Guido da Savino z Casteldurante. Po jego śmierci około 1541 roku tradycje wytwarzania naczyń kontynuowali jego synowie. Jeden z nich, Joris Andries założył w 1564 roku warsztat garncarski w Middelburg położonym w północnej Holandii. Innym mistrzem garncarskim pochodzącym z Włoch był Pier Franz van Venedigen (jak wskazuje nazwisko pochodzący z Wenecji). Osiedlanie się włoskich mistrzów w Antwerpii było prawdopodobnie spowodowane dużym znaczeniem gospodarczym miasta, które ponadto w tym okresie należało do największych w Europie - według spisu z 1560 roku Antwerpia miała 90000 mieszkańców. Dla miasta bardzo niepomyślnym okresem była druga połowa XVI wieku, kiedy to toczyły się walki polityczno-religijne protestantów z północy przeciwko katolickiej Hiszpanii. Doprowadziły one ostatecznie do upadku Antwerpii w 1585 roku. Miasto znalazło się ono ponownie pod rządami króla hiszpańskiego Filipa II, a północne Niderlandy zamknęły rzekę Skaldę. Doprowadziło to do ekonomicznego upadku miasta, co pociągnęło za sobą opuszczenie miasta nie tylko przez protestantów ale także przez elitę intelektualną, handlarzy i rzemieślników miasto, ale także handlarze i elita intelektualna. Wśród opuszczających Antwerpię byli również bardzo liczni mistrzowie garncarscy, członkowie tamtejszej Gildii św. Łukasza. Liczba mieszkańców w mieście zmalała do 40000 w 1590 roku.

Na podstawie zachowanych szczęśliwie ksiąg Gildii św. Łukasza możliwe było prześledzenie jak jej członkowie z Antwerpii rozpoczęli na nowo działalność rzemieślniczą w ośrodkach północnych Niderlandów. Między innymi Adriaen Bogaert w 1572 otwiera swój warsztat w Haarlem, w tym samym mieście, ale nieco później, bo w 1598 rozpoczyna działalność Hans Barnaert Vierleger. Obaj wcześniej czynni zawodowo byli właśnie w Antwerpii. W 1586 roku osiedla się w Amsterdamie Christian van den Abeele, w tym samym roku ale w Dordrecht rozpoczyna działalność Jan Heijdricks. Nieco później, bo w 1611 roku osiedla w Delft Michiel Nouts pochodzący z Antwerpii.

Pierwsza połowa XVII wieku to również stopniowy rozwój rzemiosła garncarskiego w Delft, które jednak rozwijało się przede wszystkim (w dekoracji naczyń) pod wpływem porcelany dalekowschodniej. Od roku 1602 działała Zjednoczona Kompania Wschodnioindyjska, która wkrótce na dwa stulecia zdominowała holenderski handel morski. Jej statkami sprowadzano do Europy przyprawy korzenne, jedwab, bawełnę, szlachetne gatunki drewna, lakę i dalekowschodnią ceramikę, która początkowo służyła jako balast. Oprócz dokonywanych zakupów, często zdobywano towar w wyprawach korsarskich, w tym także wyroby porcelanowe przechwytywane na statkach portugalskich. Późniejsze wydarzenia, w tym tragiczny wybuch wybuch statku z prochem w porcie Delft, spowodowały, że miasto to stało się jednym z bardziej znanych ośrodków produkcji ceramicznej. Ale to trochę już inna opowieść...

Wczesny fajans niderlandzki (majolika holenderska)
północne Niderlandy, po 1550 - przed 1600 r.
Fot. Archiwum MAH


Również elbląski rynek importowanych wyrobów ceramicznych w XVII i XVIII wieku zdominowały wyroby z Niderlandów. Kontakty handlowe Elbląga z Niderlandami udokumentowane od średniowiecza zostały znacznie zintensyfikowane na przełomie XVI i XVII wieku. Były one utrzymywane przez około trzydzieści portów niderlandzkich, z Amsterdamem na czele, choć handel z Elblągiem miał dla nich znaczenie marginalne, głównymi portami były pobliski Gdańsk i równie nieodległy Królewiec oraz porty norweskie. Najstarsze okazy wyrobów niderlandzkich określane często jako „majolika holenderska” to naczynia nawiązujące jeszcze do wyrobów włoskich, malowane błękitem, niekiedy z wykorzystaniem żółtego barwnika. Ich chronologię należy określić w przedziale po 1550 do 1600 roku i pochodzą one z warsztatów północno niderlandzkich.

Wczesny fajans niderlandzki (majolika holenderska)
północne Niderlandy, po 1550 - przed 1600 r.
Fot. Archiwum MAH
Częściej, choć jeszcze nie na masową skalę, były przywożone do Elbląga wielobarwne wyroby, pochodzące prawdopodobnie z Rotterdamu i datowane na około 1600 rok. Są one najczęściej zdobione stylizowanymi kwietnymi rozetami lub malowanymi owocami granatu. Są również spotykane charakterystyczne dla tego ośrodka oraz dla innych ośrodków północno holenderskich talerze z motywem szachownicy, zarówno w wersji monochromatycznej (kobaltowej), jak i wielobarwnej (kobaltowy i ochrowy). Jako miejsce wytwarzania tak zdobionych naczyń najczęściej podaje się ogólnie północne Niderlandy, niekiedy Antwerpię i również Rotterdam.

Wczesny fajans niderlandzki,
Rotterdam (?), około 1600 r.
Fot. Archiwum MAH

Na prezentowanych zdjęciach pokazujemy jedynie część elbląskiej kolekcji wczesnych fajansów niderlandzkich (nazywanych też niekiedy majoliką niderlandzką), która jest obecnie największą w Polskich zbiorach muzealnych i może się poszczycić okazami rzadko spotykanymi również w zagranicznych placówkach muzealnych. Jest ona obecnie przedmiotem opracowania. O czasie opublikowania poinformujemy naszych Czytelników.


Przy pisaniu korzystano z:
H.-P. Fourest, Die Europäische Keramik. Porzellan-Steingut-Fayence, Freiburg 1983;
M. Piątkiewicz-Dereniowa, Fajanse z Delft w zbiorach Zamku Królewskiego na Wawelu, Kraków 1996;
B. Tietzel, Fayence I. Niedrlande, Frankreich, England, Köln 1980.

wtorek, 23 lutego 2016

Najstarsza elbląska ozdoba w kształcie serca

Cynowe serce jest jednym z bohaterów naszej najnowszej wystawy pt. Między nami nic nie było - miłość zmysłowa w czasach nowożytnych. Choć jest znacznie starsze niż ramy czasowe ekspozycji, znalazło na niej swe miejsce jako najstarszy, odnaleziony na terenie Starego Miasta, przedmiot związany z miłością.

Zapinka cynowa w kształcie serca, Elbląg Stare Miasto - ul. Garbary 13 [fot. archiwum MAH]

Miejsce odnalezienia tego pięknego zabytku jest mało romantyczne. Odnalezione zostało tradycyjnie w latrynie na parceli przy ul. Garbary 13 (wcześniej Linki 29), podczas badań prowadzonych w 1996 roku. Przedmiot został odlany w formie i pierwotnie pełnił funkcję zapinki (bolec nie zachował się do naszych czasów). Ma wysokość ok. 8 cm. Jego powierzchnia w całości pokryta jest misterną, roślinną dekoracją, naśladującą techniki filigranu i granulacji. 

Zapinka w kształcie serca [ekspozycja na wystawie - fot. U. Sieńkowska]

Zapinka datowana jest na XIV wiek. Podobne późnośredniowieczne ozdoby, służące do spinania szat, odnaleziono w innych miastach na terenie zachodniej Europy. Niektóre z nich wykonane są ze szlachetnych materiałów tj. złoto czy srebro, jak zdobiona emalią zapinka z kolekcji British Museum. Na jej odwrocie wyryto miłosną obietnicę  Je suy vostre sans de partier - jestem twój na zawsze. Większość  z nich pochodzi z XV wieku i żadna nie przypomina elbląskiego egzemplarza. 
Kamienną formę do odlewania sercowatych zapinek odnaleziono w Magdeburgu. Na terenie Polski zapinki w kształcie serca odkryto podczas badań archeologicznych w Szczecinie i Kołobrzegu. 
Szczególny kształt takich obiektów oraz charakter inskrypcji dowodzą, że odnajdywane przedmioty mogły być obiektami wymiany między kochankami. W średniowieczu zapinki były popularnym darem dla narzeczonych lub kochanków.

Zapinka z kolekcji British Museum 1400-1464 [źródło: britishmuseum.org]

Zapinka z kolekcji British Museum ok. 1400 Anglia/Francja [źródło: britishmuseum.org]
Już Arystoteles i Galen upatrywali źródła uczuć w ludzkim sercu, a jego symbol był wyrazem miłości, oddania i przywiązania. Nie wiadomo kiedy i w jaki sposób stało się symbolem miłości, przybierając znany nam dziś kształt. Wydaje się być chętnie stosowanym motywem po 1400 roku, pojawiającym się na zapinkach, sprzączkach czy pierścieniach. W XVI i XVII wieku, wśród przedstawicieli możnych rodów, popularny był zwyczaj pochówków z sercem małżonka lub małżonki. Taki pochówek odnaleziono w 2015 roku w Rennes we Francji. Zmarłą w 1656 roku szlachciankę, Louise de Quengo, pochowano z urną w kształcie serca, w której złożono serce jej męża - Toussainta de Perreina. Ponadto zmarłej w wieku ok. 60 lat Louise także usunięto serce (z dużą precyzją) i najpewniej złożono w grobie Toussainta. 

urna w kształcie serca z grobu Louise de Quengo, 1656 rok [źródło: www.univ-rennes1.fr]

Tą i podobne historie związane z miłością można odkrywać na wystawie Między nami nic nie było - miłość zmysłowa w czasach nowożytnych. Na ekspozycję zapraszamy do budynku Gimnazjum do maja 2016 roku. 

Między nami nic nie było - miłość zmysłowa w czasach nowożytnych luty - maj 2016
fragment ekspozycji [fot. U. Sieńkowska]

czwartek, 21 stycznia 2016

Naczynia firmowe z Hotelu Central i Hotelu Rabchen w Elblągu


Właśnie zakończyliśmy trwającą kilka miesięcy wystawę czasową "Dary i Zakupy". Mamy nadzieję, że zdążyliście odwiedzić Muzeum i obejrzeć na żywo nasze nowe nabytki. Spośród licznych przedmiotów, chciałabym zaprezentować dwa z nich, które "zasilą" muzealną kolekcję ceramiki: talerz hotelowy używany w Hotelu Central oraz filiżankę kawiarnianą z Hotelu Rabchen w Elblągu.

Oba przedmioty to dary Bartłomieja Butryna - filiżanka została wykonana w wytwórni Bauscher w Weiden, dekoracja powstała w malarni Maxa Kuscha (założonej w 1862 roku, której właścicielem był Eugen Frentzel, a sama wytwórnia mieściła się przy ulicy Mostowej; produkowano m.in. ceramikę dekoracyjną, luksusowe wyroby porcelanowe, emaliowane, lampy...) w Elblągu w latach 20. XX wieku, talerz natomiast wyprodukowano w Starym Zdroju (Wałbrzych) w wytwórni Carla Tielscha, a pomalowano go również u Maxa Kuscha w latach międzywojennych ubiegłego stulecia.
Te, dość proste w swojej formie i dekoracji, naczynia są nielicznymi pamiątkami po nieistniejących już hotelach, działających w Elblągu w latach przedwojennych.,

Filiżanka z Hotelu Rabchen w Elblągu, fot. A. Grzelak

Znak firmowy na talerzu z Hotelu Central w Elblągu, fot. A. Grzelak

Fot. A. Grzelak

Znak firmowy, fot. A. Grzelak

Znak firmowy, fot. A. Grzelak



Hotel Central znajdował się w budynku, w którym przez wiele lat funkcjonowała restauracja "Słowiańska". Właścicielem w latach międzywojennych był Heinrich Schüssler. Obiekt usytuowany był na rogu ul. 1 Maja i Krótkiej (dawniej Mühlendamm 19a). Określano go jako hotel wysokiej klasy, z popularną restauracją i kawiarnią. Miał podobno imponujące wnętrza, windę i garaże, o czym zresztą informowała reklama:

źródło: Elbing, dr. C. Uffhausen, Berlin-Halensee 1929.

Tak prezentował się hotel w latach międzywojennych:

źródło: http://elblag.fotopolska.eu/399411,foto.html


źródło: http://elblag.fotopolska.eu/560311,foto.html?o=b97004&p=1


Hotel Rabchen (niem. kruczek) wybudowano około 1928 roku w miejscu przecinających się ulic: Grobla Św. Jerzego i 3 Maja (dawniej: Johannistrasse 3). W tamtych czasach był to jeden z najnowocześniejszych hoteli w Elblągu, posiadający m. in. centralne ogrzewanie, łazienki we wszystkich pokojach, ogrzewane garaże oraz windy. Według księgi adresowej, właścicielką w latach 30-tych była Gertrud Reigber.


źródło: http://gdansk.fotopolska.eu/WszystkieZdjecia/Hotel_Rabchen_Elblag?dyskusja=0?dyskusja=0



Hotel Rabchen, widoczny z ul. Nitschmanna, lata międzywojenne,
źródło: Z. Zajchowski Elbląg wczoraj. Elbląg dziś, Elbląg 2015.
Obecnie miejsce, w którym znajdował się Hotel Rabchen,
źródło: Z. Zajchowski, Elbląg wczoraj, Elbląg dziś, Elbląg 2015.

Ciekawostką jest, że obecnie na jednej z akcji można znaleźć obraz autorstwa Ernsta Kossola, przedstawiający Gospodę Rabchen (w tle widoczny kościół św. Anny), która znajdowała się na miejscu późniejszego Hotelu Rabchen.

http://neumanns-auktionen.de/auktionen/katalog/31/artikel/28538.html, więcej informacji: http://www.aefl.de/ordld/Kossol/ernst_kossol.htm

Źródło:

Hotel Rabchen: więcej zdjęć budynku i wnętrzahttp://naszelblag.pl/Nowe-Miasto-jakiego-nie-znacie-cd--2,42926
Z. Zajchowski, Elbląg wczoraj, Elbląg dziś, Elbląg 2015

czwartek, 7 stycznia 2016

Średniowieczne "szybkowary"? - garnki o kulistych dnach.

W średniowiecznym Elblągu, podobnie jak w większości innych miejsc nie tylko w państwie krzyżackim, w powszechnym użytku były naczynia o płaskich dnach. Podobnie jest zresztą i dziś, najczęściej w naszych kuchniach używamy garnków o takich właśnie dnach. Jest to dla nas najbardziej wygodne (ze względu na konstrukcję współczesnych "palenisk" czyli domowych kuchenek), co powoduje, że często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że kiedyś mogło być inaczej (wyjątkiem są tu chyba jedynie chińskie woki).
Jednakże naczynia z dnami ukształtowanymi kuliście były na niektórych obszarach Europy wykorzystywane masowo i przez dosyć długi czas.
Naczynia o kulistych dnach były wytwarzane już od przełomu IX i X wieku na obszarach dzisiejszych północnych Niemiec. Z tego obszaru rozprzestrzeniły się na tereny dzisiejszej Belgii, Danii, Norwegii, Szwecji a także częściowo Polski. Na obszary naszego kraju tego typu naczynia dotarły w XIII wieku i są odkrywane w Polsce północno-zachodniej (mniej więcej do linii Parsęty na wschodzie i linii Noteci na południu). Ich pojawienie i upowszechnienie jest łączone z osiedlaniem się kolonizatorów z terenów północnoniemieckich.
Wśród naczyń o kulistych dnach najbardziej popularne i najczęściej wykorzystywane były garnki służące do gotowania potraw (w literaturze niemieckojęzycznej - Kugeltopf). Najczęściej garnki mają wysokość w granicach 12 - 17 cm.

Naczynia o kulistych dnach z 2. połowy XIII w.
Źródło:http://www.stadtarchaeologie-lueneburg.de/mag/gr-kugel-ka.htm

Na terenach, gdzie naczynia kuliste były wykorzystywane masowo używano jeszcze innych określanych dziś jako dzbany (Dreiknubbenkanne). Były one stawiane na płaskich powierzchniach (stołach, ławach), dlatego też dolepiano do ich den trzy małe nóżki bądź wyciskano je od środka. Tego typu naczynia najczęściej miały wysokość w granicach 20 - 30 cm.
Garnki o kulistych dnach używane były przede wszystkim jako naczynia do termicznej obróbki przygotowywanych potraw. Tak ukształtowane naczynia bardzo często były wkładane bezpośrednio do paleniska, a kuliste dno zapewniało znacznie lepszą stabilność na nierównej powierzchni niż w przypadku naczyń z dnami płaskimi (te najczęściej były jedynie przystawiane do paleniska). W przypadku naczyń kulistych równomierne działanie wysokiej temperatury przyczyniało się do tego, że gotowanie odbywało się znacznie szybciej, a przez to było bardziej oszczędne (zużywano mniej opału). Można powiedzieć z pewnym przymrużeniem oka, że były to średniowieczne "szybkowary".
W początkowym okresie naczynia o kulistych dnach docierały do Elbląga jako naczynia importowane, w stosunkowo niewielkiej liczbie. Po koniec XIII i na początku XIV wieku były to przede wszystkim tzw. grapeny - naczynia do gotowania o kulistych dnach i trzech wyraźnie wyodrębnionych nóżkach, przywożone z terenów duńskich lub flandryjskich. Są to naczynia wypalane w atmosferze utleniającej, o czerepie barwy czerwonej, pokryte szkliwem. Tego typu naczynia są, jak się przyjmuje, naśladownictwem naczyń metalowych.


Odkryte w Elblągu grapeny z terenów duńsko-flandryjskich  (XIII?XIV wiek)
Źródło: Archiwum MAH

Metalowe grapeny, z racji użtego materiału do ich produkcji oraz koniecznej wiedzy i umiejętności przy ich odlewaniu były naczyniami drogimi, a na ich zakup mogli sobie pozwolić jedynie zamożni obywatele miasta. Takie naczynia również zostały odnalezione w trakcie elbląskich wykopalisk. Trudno jest stwierdzić, czy są to egzemplarze importowane, czy też może są wyrobem miejscowych rzemieślników.

Grapen metalowy (brąz), odkryty w Elblągu
Źródło: Archiwum MAH

Co ciekawe, krótko po połowie XIV wieku (prawdopodobnie w latach 60.) miejscowi garncarze również zaczęli wytwarzać naczynia z zaokrąglonymi dnami, wsparte na trzech nóżkach. Sądząc po liczbie odkrywanych lokalnych grapenów zyskały one szybko uznanie elblążan i były masowo wykorzystywane w ich kuchniach przez kolejne wieki (aż do przełomu XV i XVI stulecia).


Grapeny (naczynia na trzech nóżkach) - wyrób elbląskich garncarzy (XIV - XV wiek)
Źródło: Archiwum MAH

W okresie nowożytnym ich forma uległa pewnym zmianom - naczynia te stały się bardziej płytkie. Część z nich przybrała nawet formę głębszych patelni na trzech nóżkach. Te nowożytne wyroby miejscowych garncarzy były w powszechnym użytku aż do końca XVII wieku.

Przy pisaniu tego tekstu wykorzystałem również: M. Pytlak, P. P. Szymański, Późnośredniowieczne naczynia o dnach kulistych. Nowe spojrzenie na sposoby wytwarzania, [w:] Acta Archaeologica Pomoranica V. XIX Sesja Pomorzoznawcza Szczecin, 21-22 listopada 2013 r., red. A. Janowski, K. Kowalski, B. Rogalski, S. Słowiński, Szczecin 2015, s. 275 - 298.

czwartek, 24 grudnia 2015

Być jak Benvenuto Cellini - od czeladnika do mistrza

Wędrówka czeladnicza 

Wyzwoliny czeladnicze rozpoczynały nowy okres w życiu przyszłego złotnika. Kandydat posiadał już odpowiednie kwalifikacje, brak mu było jednak doświadczenia. By je zdobyć wyruszał na tzw.wędrówkę czeladniczą, podczas której podejmował pracę w warsztatach złotniczych w innych miastach. Taka włóczęga rzemieślnicza, pozwalająca zebrać doświadczenie u innych mistrzów, obowiązywała we wszystkich cechach. W Elblągu wymagano by trwała co najmniej 6 lat (czas takiej wędrówki różnił się w poszczególnych ośrodkach: w Poznaniu wynosił 3 lata, w Toruniu rok dłużej, a w Gdańsku jedynie pół roku). Czeladnik otrzymywał zaświadczenia (Dienstbrief) od mistrzów, u których pracował w czasie swojej wędrówki. Na podstawie tych dokumentów wiemy, że elbląscy czeladnicy najczęściej odwiedzali pobliski Królewiec, Malbork, Gdańsk i Toruń oraz Wrocław, Poznań, Kalisz, Kowno i Lubekę. Wszystkie zaświadczenia pracy zebrane przez  czeladnika musiały być opatrzone pieczęcią cechu i Rady Miasta. Na podstawie tych dokumentów przyjmowano czeladników do pracy. Wymagano by świadectwa pracy zawierały oprócz opisu zdolności i jakości pracy kandydata, także zapis zapewniający o dobrym prowadzeniu się czeladnika. Tłumaczono to niepokojem przed przestępczością zdarzającą się wśród młodocianych (czeladnicy rozpoczynali wędrówkę w wieku ok. 16 lat*). Z pewnością mistrzowie złotnictwa, ludzie z pozycją i sporym majątkiem, chcieli oszczędzić sobie kłopotu z krnąbrnym czeladnikiem. Zdobywanie praktyki w innych miastach nie było darmowe. Za pobyt i możliwość pracy w gdańskich warsztatach należało zapłacić 2 skojce za pierwszy i 1 skojec za każdy kolejny kwartał. 

Mutjahr   

Po zakończeniu wędrówki i powrocie do miasta czeladnika obowiązywał jeszcze 2-letni czas pracy (tzw. Mutjahr wprowadzony w XIV wieku) nim mógł starać się o tytuł mistrza (obcy czeladnicy, chcący pozostać w Elblągu, musieli przepracować 4 lata, wybitnie zdolni trzy, natomiast synowie złotników oraz czeladnicy starający się o córkę złotnika lub wdowę po nim obowiązywał tylko rok pracy). Po uiszczeniu opłaty (w 1764 roku wynosiła 10 florenów) rozpoczynał pracę u jednego z cechowy mistrzów. Przez ten czas mieszkał u swojego mistrza i pracował na jego rachunek, będąc od niego całkowicie zależny. Wszelkich dodatkowych zleceń mógł podjąć się tylko za jego zgodą. Czeladnikowi nie wolno było zmienić mistrza bez zgody cechu. Jeśli jednak zdecydował się go opuścić, nie mógł zatrudnić się w innym warsztacie przez następne 6 tygodni. Mistrzów, którzy przyjmowali do pracy zbiegów karano grzywną. Żaden złotnik nie mógł i nie chciał zatrudniać czeladnika o złej reputacji. Oczekiwano od nich uległości i posłuszeństwa, karano za niesubordynację. W Gdańsku czeladnik nie mógł spędzić nocy poza domem bez wiedzy i pozwolenia mistrza. 

Dzień pracy latem trwał 16 godzin, od 4 rano do 20 wieczorem, zimą pracowano dwie godziny krócej, od 5 rano do 19 wieczorem. Czeladnicy otrzymywali wynagrodzenie za swoją pracę. W XVII wieku w Gdańsku otrzymywali 60 groszy tygodniowo, a w Krakowie 10 groszy na tydzień (brak źródeł dotyczących Elbląga). Nie była to wysoka płaca, mistrzom zależało na utrzymaniu niedrogiej siły roboczej (przewidywano kary dla mistrzów płacącym więcej niż należało). Biorąc pod uwagę niskie zarobki mniej zamożni czeladnicy wykorzystywali zapewne każdą okazję, aby dodatkowo zarobić. W źródłach dotyczących Gdańska zachował się wykaz inwentarza  po zmarłym czeladniku z 1698 roku, wg którego posiadał on wśród wielu przedmiotów osobistych tj. ubrania i gotowe wyroby złotnicze, także ziemię na terenie Gdańska wartości 286 florenów. 

Od połowy XVI wieku gdańscy czeladnicy posiadali własny związek wewnątrz cechu, na którego czele stał starszy czeladnik (podlegała mu kasa związkowa, do której uiszczano kwartalne składki). Opiekę, a przede wszystkim kontrolę nad tą organizacją sprawował patron z ramienia cechu (zwykle był nim któryś z młodszych mistrzów). Związki takie istniały także w innych miastach w Polsce, w źródłach elbląskich brak na ten temat jakichkolwiek wzmianek. Bardzo możliwe, że elbląscy czeladnicy nie czuli potrzeby zrzeszania się (cech nie był zbyt duży). Kariera złotnika wiązała się z długim czasem nauki oraz sporymi kosztami związanymi z otworzeniem warsztatu, kandydaci pochodzili zwykle z bogatszych rodzin lub kontynuowali rodzinne tradycje zawodowe (kariera syna mistrza złotnictwa była krótsza i łatwiejsza).

Partacze

W XVII i XVIII wieku widoczna staje się tendencja do wydłużania stażu pracy czeladników. W 1647 roku na wniosek cechu złotników w Gdańsku wydłużono ten okres do 10 lat (podobne przepisy pojawiają się w tym czasie we Wrocławiu, Lipsku czy Poznaniu). Cechy ograniczały w ten sposób liczbę mistrzów oraz konkurencję na rynku, pozwalającą zachować odpowiednio wysokie zyski, mistrzowie zdobywali zaś tanich i wykwalifikowanych pracowników. Istniała możliwość skrócenia czasu nauki za odpowiednią opłatą (w 1619 roku  gdański cech zwolnił z 2 lat pracy przedmistrzowskiej niejakiego Jana Peckborna za cenę 100 guldenów). Biedniejsi czeladnicy często mieli trudności z przystąpieniem do egzaminu (wydłużanie okresu Mutjahr, wprowadzanie przepisów zezwalających na wyzwolenie jednego mistrza w ciągu kwartału, przy czym pierwszeństwo mieli synowi złotników). Wielu z nich, widząc trudności w osiągnięciu legalnego tytułu mistrza, rezygnowało z niego skupiając się na pracy i zarabianiu pieniędzy. Działających nielegalnie złotników nazywano partaczami. Tym mianem określano także tzw. wolnych mistrzów (rzemieślników z tytułem mistrza, niezrzeszonych w cechu) oraz rzemieślników innych branż, zajmujących się pokątnie złotnictwem. Prace partaczy były zwykle tańsze, co psuło ceny na lokalnym rynku. Cechy usilnie zwalczały tę niewygodną konkurencję, jednak bez większych sukcesów. Statuty zabraniały mistrzom jakichkolwiek kontaktów z partaczami (mistrz, który zlecał pracę partaczowi karany był połową grzywny łutowego srebra). Liczba partaczy wzrosła w XVII i XVIII wieku, o czym świadczy wzrost liczby skarg składanych przez cech złotniczy do elbląskiej Rady Miejskiej (np. w 1734 roku oskarżono czeladnika browarniczego Abrahama Kohlausa o nielegalne posiadanie narzędzi złotniczych). 

Sztuka mistrzowska  

Po przepracowaniu okresu Mutjahr czeladnik mógł przystąpić do egzaminu mistrzowskiego. Na początku musiał dostarczyć do cechu odpowiednie dokumenty tj. świadectwo urodzenia, świadectwo ucznia oraz zaświadczenia z praktyki czeladniczej i dokonać odpowiednich opłat (m.in. wg statut elbląskiego cechu z XV wieku: wpłacić jedną dobrą grzywnę na zbroje, jedną dobrą grzywnę na wyprawy wojenne, półtora grzywny dobrych pieniędzy na beczkę piwa oraz 5 funtów wosku) oraz pokryć koszty egzaminu (wpisowe do grona mistrzów, dyplom mistrzowski, wynagrodzenie dla osoby sprawującej nadzór na wykonaniem sztuki mistrzowskiej - w 1629 rok był to koszt 13 florenów). Musiał posiadać także określone statutem minimum majątkowe niezbędne do rozpoczęcia własnej działalności (wymagano 12 grzywien w gotówce na ubrania, narzędzia i sprzęt domowy).

Egzamin polegał na wykonaniu tzw. sztuki mistrzowskiej, czyli zestawu typowych przedmiotów ukazujących umiejętności i talent kandydata. W Elblągu obejmowała pozłacane naczynie z pokrywą, złoty pierścień z osadzonym kamieniem oraz tłok pieczęci z wygrawerowaną tarczą z hełmem. Prace należało wykonać w ciągu kwartału w domu starszego cechu (od 1601 roku zezwolono na wykonanie jej w dowolnym miejscu) i zaprezentować gotowe przedmiotu przed starszymi cechu (którzy ocenili je sprawnym okiem przy beczce piwa..). Jeżeli wykonane prace były na niskim poziomie, czeladnik nie zdawał egzaminu, a cech zalecał mu dalszą praktykę. Oczywiście zdarzało się, że za dodatkową opłatą egzamin zdawali słabsi w swej sztuce czeladnicy. Egzamin kończył się poczęstunkiem, a w zasadzie ucztą, gdyż wyzwoliny na mistrzów obchodzono bardzo uroczyście. Był to niemały wydatek dla mniej zamożnych czeladników. Z czasem uczty stawały się coraz wystawniejsze i kosztowniejsze. Niestety brak źródeł dla Elbląga, w Gdańsku w XVIII wieku koszt takiej biesiady wahał się w granicach 400 florenów). 

Św. Eligiusz (patron złotników) w swoim warsztacie
Niklaus Manuel, 1515 rok [źródło: wikimedia]


Zdarzało się, że do miasta przybywali mistrzowie z innych miast z zamiarem otwarcia warsztatu. Jeżeli chcieli należeć do elbląskiego cechu musiał przedstawić świadectwo z miasta gdzie był mistrzem oraz uzgodnić z władzami cechu termin pracy, która go w takim przypadku obowiązywała. W 1482 roku przybył do Elbląga Baltazar Siuerd z Rygi. W liście poręczającym ryskim cech złotników zapewniał, że Baltazar był w Rydze mistrzem solidnym i uczciwym. Od XV do XIX wieku dołączyło do elbląskiego cechu 9 mistrzów z innych miast m.in. z  Rygi, Lubeki, Gdańska i Pszczyny. Każdy, kto został przyjęty do cechu  zobowiązany był złożyć przed Radą Miejską przysięgę obywatelską. Warunkiem otrzymania obywatelstwa było posiadanie przy ulicy czynnego warsztatu.  

Świeżo wyzwolony na mistrza czeladnik, posiadający odpowiednie zaplecze finansowe, mógł w końcu otworzyć warsztat i rozpocząć działalność. Pozostało mu jeszcze poszukać żony, gdyż statut cechu zobowiązywał mistrza do założenia rodziny (zwalniały z tego jedynie wyjątkowe okoliczności jak silne kalectwo lub nieuleczalna choroba). Jedynie żonaci mistrzowie mieli prawo trzymania czeladników i uczniów, nieżonatemu mistrzowi przydzielano ucznia jedynie wtedy, gdy nie mógł sam prowadzić warsztatu. Zakaz ten zniesiono dopiero w XVIII wieku.

Benvenuto Cellini w swoich wspomnieniach przytacza wiele historii z czasów, sam jako czeladnik podróżował, zdobywając doświadczenie w różnych warsztatach, m.in w Rzymie  (gdzie na zmianę pracował i studiował starożytności, ćwicząc się w rysunku):

"Pracowałem w tym czasie u wielu różnych mistrzów, wśród których znalazłem kilku zacnych złotników, jak mój pierwszy mistrz Marcone. Inni, którzy zażywali sławy uczciwych, wyzyskiwali pracę moją i obdzierali mnie, jak mogli. Spostrzegłszy to, zerwałem z nimi i strzegłem się tych łotrów i złodziejów."


Naszym Czytelnikom życzymy radosnych świąt Bożego Narodzenia i pomyślności w Nowym Roku!




*jeżeli rozpoczęli naukę jako uczeń w wieku 12 lat, (wg T. Nożyńskiego w poznańskim cechu złotniczym naukę rozpoczynali chłopcy, którzy ukończyli 12 rok życia) http://staremiastoelblag-mah.blogspot.com/2015/11/byc-jak-benvenuto-cellini.html

post przygotowano na podstawie artykułu K. Wanty  Elbląski cech złotników od drugiej połowy XIV wieku do początku XIX wieku Rocznik Elbląski t. XIV 1995 oraz Gdański cech złotników od XIV wieku do końca wieku I.Rembowskiej,

piątek, 4 grudnia 2015

Historia strzykawki

Najstarszym przyrządem przypominającym strzykawkę, używanym w czasach Hipokratesa (V-IV w. p.n.e.) był pęcherz zwierzęcy połączony z rurką, którą przepływał płyn. Przykłady takich pierwowzorów strzykawek znane są z Pompei. Uważa się jednak, że ich stosowanie było ograniczone z powodu braku wiedzy na temat układu krążenia krwi. W starożytnym Egipcie natomiast używano instrumentu, który przypominał strzykawkę i miał zastosowanie w przypadku lewatyw i płukania przetok. Konstrukcje oczywiście ulepszano, próbując również "przelewać" choremu krew z przeciętej żyły osoby zdrowej.

Dopiero na początku XVII wieku William Harvey podał pierwszy opis krwiobiegu, twierdząc, że jest to układ zamknięty, wypełniony krwią, której ruch nadają skurcze serca. Na podstawie tego odkrycia można było rozpocząć eksperymenty nad podawaniem leków bezpośrednio do układu krążenia. Prób było wiele, zapewne część z nich kończyła się dużym niepowodzeniem; początkowo wlewano dożylnie zwierzętom wino, piwo, mleko lub krew, stosując pęcherz zakończony rurką z pióra gęsiego, próbowano także przetaczać krew od jednego osobnika do drugiego, łącząc tętnicę dawcy z żyłą biorcy oraz usiłowano wprowadzać leki bezpośrednio dożylnie.

Pierwszy opis strzykawki lekarskiej podał w 1475 r. Gattinaria (polityk, humanista i kardynał włoski) - był to metalowy cylinder z tłokiem wewnątrz, do którego można było przymocować różne nakładki o wydłużonym i cienkim zakończeniu. Nie do końca jednak spełniała ona swoją funkcję w przypadku przetaczania krwi - prawdopodobnie taką nieudaną transfuzję wykonano papieżowi Innocentemu VIII (1492 r.), któremu podano krew od pięciu chłopców w celu jego odmłodzenia. Zakończyło się to śmiercią wszystkich.  
Kolejne wynalazki pojawiały się na początku XVIII wieku; w 1712 r. francuski lekarz D. Aniel przepłukiwał strzykawką o podobnej konstrukcji kanaliki łzowe, w 1723 r. R.J. Croissant de Garange używał strzykawki do przepłukiwania zatoki szczękowej, a w 1790 r. J. Hunter proponował za jej pomocą sztuczne unasienienie.  
Dopiero w 1853 r. strzykawka otrzymała igłę dzięki K.G. Pravazowi, co doprowadziło do zrewolucjonizowania medycyny i przyspieszenia jej rozwoju, m. in. opracowano metodę znieczulenia miejscowego.

Strzykawki ze Starego Miasta w Elblągu; kościane z XVIII w.,
 metalowa i szklana z XIX w., fot. archiwum MAH. 

Nie wiadomo do końca, jak wyglądały początki stosowania strzykawek w Elblągu, ale ich istnienie potwierdzają wykopaliska, prowadzone na Starym Mieście. W ich trakcie, na zapleczu dawnej apteki "Pod Czarnym Orłem" (Stary Rynek 16) odkryto właśnie strzykawki kościane i fragmenty szklanych. Strzykawki kościane zostały wykonane w dwóch różnych warsztatach lub w tym samym warsztacie, ale w różnym czasie, o czym świadczą drobne różnice w wyglądzie - każda z nich ma inny profil. Są one datowane na XVIII i XIX wiek, jednak trudno precyzyjnie określić czas ich wytworzenia z uwagi na to, że w obrębie śmietniska znajdowały się zabytki o szerokiej chronologii. Wiadomo jednak, że wcześniej, tzn. w XVII w. strzykawki również były w użyciu -  w jednym ze spisów inwentarzy elblążan pojawiła się informacja, że elbląski łaziebnik, Veit Regen posiadał 2 strzykawki.


Literatura:
M. Marcinkowski Wyroby z poroża i kości z nowożytnego Elbląga [w:] Kwartalnik Historii Kultury Materialnej nr 3/2004, s. 273-286.
http://www.dmp.am.wroc.pl/artykuly/DMP_2008451085.pdf