czwartek, 24 grudnia 2015

Być jak Benvenuto Cellini - od czeladnika do mistrza

Wędrówka czeladnicza 

Wyzwoliny czeladnicze rozpoczynały nowy okres w życiu przyszłego złotnika. Kandydat posiadał już odpowiednie kwalifikacje, brak mu było jednak doświadczenia. By je zdobyć wyruszał na tzw.wędrówkę czeladniczą, podczas której podejmował pracę w warsztatach złotniczych w innych miastach. Taka włóczęga rzemieślnicza, pozwalająca zebrać doświadczenie u innych mistrzów, obowiązywała we wszystkich cechach. W Elblągu wymagano by trwała co najmniej 6 lat (czas takiej wędrówki różnił się w poszczególnych ośrodkach: w Poznaniu wynosił 3 lata, w Toruniu rok dłużej, a w Gdańsku jedynie pół roku). Czeladnik otrzymywał zaświadczenia (Dienstbrief) od mistrzów, u których pracował w czasie swojej wędrówki. Na podstawie tych dokumentów wiemy, że elbląscy czeladnicy najczęściej odwiedzali pobliski Królewiec, Malbork, Gdańsk i Toruń oraz Wrocław, Poznań, Kalisz, Kowno i Lubekę. Wszystkie zaświadczenia pracy zebrane przez  czeladnika musiały być opatrzone pieczęcią cechu i Rady Miasta. Na podstawie tych dokumentów przyjmowano czeladników do pracy. Wymagano by świadectwa pracy zawierały oprócz opisu zdolności i jakości pracy kandydata, także zapis zapewniający o dobrym prowadzeniu się czeladnika. Tłumaczono to niepokojem przed przestępczością zdarzającą się wśród młodocianych (czeladnicy rozpoczynali wędrówkę w wieku ok. 16 lat*). Z pewnością mistrzowie złotnictwa, ludzie z pozycją i sporym majątkiem, chcieli oszczędzić sobie kłopotu z krnąbrnym czeladnikiem. Zdobywanie praktyki w innych miastach nie było darmowe. Za pobyt i możliwość pracy w gdańskich warsztatach należało zapłacić 2 skojce za pierwszy i 1 skojec za każdy kolejny kwartał. 

Mutjahr   

Po zakończeniu wędrówki i powrocie do miasta czeladnika obowiązywał jeszcze 2-letni czas pracy (tzw. Mutjahr wprowadzony w XIV wieku) nim mógł starać się o tytuł mistrza (obcy czeladnicy, chcący pozostać w Elblągu, musieli przepracować 4 lata, wybitnie zdolni trzy, natomiast synowie złotników oraz czeladnicy starający się o córkę złotnika lub wdowę po nim obowiązywał tylko rok pracy). Po uiszczeniu opłaty (w 1764 roku wynosiła 10 florenów) rozpoczynał pracę u jednego z cechowy mistrzów. Przez ten czas mieszkał u swojego mistrza i pracował na jego rachunek, będąc od niego całkowicie zależny. Wszelkich dodatkowych zleceń mógł podjąć się tylko za jego zgodą. Czeladnikowi nie wolno było zmienić mistrza bez zgody cechu. Jeśli jednak zdecydował się go opuścić, nie mógł zatrudnić się w innym warsztacie przez następne 6 tygodni. Mistrzów, którzy przyjmowali do pracy zbiegów karano grzywną. Żaden złotnik nie mógł i nie chciał zatrudniać czeladnika o złej reputacji. Oczekiwano od nich uległości i posłuszeństwa, karano za niesubordynację. W Gdańsku czeladnik nie mógł spędzić nocy poza domem bez wiedzy i pozwolenia mistrza. 

Dzień pracy latem trwał 16 godzin, od 4 rano do 20 wieczorem, zimą pracowano dwie godziny krócej, od 5 rano do 19 wieczorem. Czeladnicy otrzymywali wynagrodzenie za swoją pracę. W XVII wieku w Gdańsku otrzymywali 60 groszy tygodniowo, a w Krakowie 10 groszy na tydzień (brak źródeł dotyczących Elbląga). Nie była to wysoka płaca, mistrzom zależało na utrzymaniu niedrogiej siły roboczej (przewidywano kary dla mistrzów płacącym więcej niż należało). Biorąc pod uwagę niskie zarobki mniej zamożni czeladnicy wykorzystywali zapewne każdą okazję, aby dodatkowo zarobić. W źródłach dotyczących Gdańska zachował się wykaz inwentarza  po zmarłym czeladniku z 1698 roku, wg którego posiadał on wśród wielu przedmiotów osobistych tj. ubrania i gotowe wyroby złotnicze, także ziemię na terenie Gdańska wartości 286 florenów. 

Od połowy XVI wieku gdańscy czeladnicy posiadali własny związek wewnątrz cechu, na którego czele stał starszy czeladnik (podlegała mu kasa związkowa, do której uiszczano kwartalne składki). Opiekę, a przede wszystkim kontrolę nad tą organizacją sprawował patron z ramienia cechu (zwykle był nim któryś z młodszych mistrzów). Związki takie istniały także w innych miastach w Polsce, w źródłach elbląskich brak na ten temat jakichkolwiek wzmianek. Bardzo możliwe, że elbląscy czeladnicy nie czuli potrzeby zrzeszania się (cech nie był zbyt duży). Kariera złotnika wiązała się z długim czasem nauki oraz sporymi kosztami związanymi z otworzeniem warsztatu, kandydaci pochodzili zwykle z bogatszych rodzin lub kontynuowali rodzinne tradycje zawodowe (kariera syna mistrza złotnictwa była krótsza i łatwiejsza).

Partacze

W XVII i XVIII wieku widoczna staje się tendencja do wydłużania stażu pracy czeladników. W 1647 roku na wniosek cechu złotników w Gdańsku wydłużono ten okres do 10 lat (podobne przepisy pojawiają się w tym czasie we Wrocławiu, Lipsku czy Poznaniu). Cechy ograniczały w ten sposób liczbę mistrzów oraz konkurencję na rynku, pozwalającą zachować odpowiednio wysokie zyski, mistrzowie zdobywali zaś tanich i wykwalifikowanych pracowników. Istniała możliwość skrócenia czasu nauki za odpowiednią opłatą (w 1619 roku  gdański cech zwolnił z 2 lat pracy przedmistrzowskiej niejakiego Jana Peckborna za cenę 100 guldenów). Biedniejsi czeladnicy często mieli trudności z przystąpieniem do egzaminu (wydłużanie okresu Mutjahr, wprowadzanie przepisów zezwalających na wyzwolenie jednego mistrza w ciągu kwartału, przy czym pierwszeństwo mieli synowi złotników). Wielu z nich, widząc trudności w osiągnięciu legalnego tytułu mistrza, rezygnowało z niego skupiając się na pracy i zarabianiu pieniędzy. Działających nielegalnie złotników nazywano partaczami. Tym mianem określano także tzw. wolnych mistrzów (rzemieślników z tytułem mistrza, niezrzeszonych w cechu) oraz rzemieślników innych branż, zajmujących się pokątnie złotnictwem. Prace partaczy były zwykle tańsze, co psuło ceny na lokalnym rynku. Cechy usilnie zwalczały tę niewygodną konkurencję, jednak bez większych sukcesów. Statuty zabraniały mistrzom jakichkolwiek kontaktów z partaczami (mistrz, który zlecał pracę partaczowi karany był połową grzywny łutowego srebra). Liczba partaczy wzrosła w XVII i XVIII wieku, o czym świadczy wzrost liczby skarg składanych przez cech złotniczy do elbląskiej Rady Miejskiej (np. w 1734 roku oskarżono czeladnika browarniczego Abrahama Kohlausa o nielegalne posiadanie narzędzi złotniczych). 

Sztuka mistrzowska  

Po przepracowaniu okresu Mutjahr czeladnik mógł przystąpić do egzaminu mistrzowskiego. Na początku musiał dostarczyć do cechu odpowiednie dokumenty tj. świadectwo urodzenia, świadectwo ucznia oraz zaświadczenia z praktyki czeladniczej i dokonać odpowiednich opłat (m.in. wg statut elbląskiego cechu z XV wieku: wpłacić jedną dobrą grzywnę na zbroje, jedną dobrą grzywnę na wyprawy wojenne, półtora grzywny dobrych pieniędzy na beczkę piwa oraz 5 funtów wosku) oraz pokryć koszty egzaminu (wpisowe do grona mistrzów, dyplom mistrzowski, wynagrodzenie dla osoby sprawującej nadzór na wykonaniem sztuki mistrzowskiej - w 1629 rok był to koszt 13 florenów). Musiał posiadać także określone statutem minimum majątkowe niezbędne do rozpoczęcia własnej działalności (wymagano 12 grzywien w gotówce na ubrania, narzędzia i sprzęt domowy).

Egzamin polegał na wykonaniu tzw. sztuki mistrzowskiej, czyli zestawu typowych przedmiotów ukazujących umiejętności i talent kandydata. W Elblągu obejmowała pozłacane naczynie z pokrywą, złoty pierścień z osadzonym kamieniem oraz tłok pieczęci z wygrawerowaną tarczą z hełmem. Prace należało wykonać w ciągu kwartału w domu starszego cechu (od 1601 roku zezwolono na wykonanie jej w dowolnym miejscu) i zaprezentować gotowe przedmiotu przed starszymi cechu (którzy ocenili je sprawnym okiem przy beczce piwa..). Jeżeli wykonane prace były na niskim poziomie, czeladnik nie zdawał egzaminu, a cech zalecał mu dalszą praktykę. Oczywiście zdarzało się, że za dodatkową opłatą egzamin zdawali słabsi w swej sztuce czeladnicy. Egzamin kończył się poczęstunkiem, a w zasadzie ucztą, gdyż wyzwoliny na mistrzów obchodzono bardzo uroczyście. Był to niemały wydatek dla mniej zamożnych czeladników. Z czasem uczty stawały się coraz wystawniejsze i kosztowniejsze. Niestety brak źródeł dla Elbląga, w Gdańsku w XVIII wieku koszt takiej biesiady wahał się w granicach 400 florenów). 

Św. Eligiusz (patron złotników) w swoim warsztacie
Niklaus Manuel, 1515 rok [źródło: wikimedia]


Zdarzało się, że do miasta przybywali mistrzowie z innych miast z zamiarem otwarcia warsztatu. Jeżeli chcieli należeć do elbląskiego cechu musiał przedstawić świadectwo z miasta gdzie był mistrzem oraz uzgodnić z władzami cechu termin pracy, która go w takim przypadku obowiązywała. W 1482 roku przybył do Elbląga Baltazar Siuerd z Rygi. W liście poręczającym ryskim cech złotników zapewniał, że Baltazar był w Rydze mistrzem solidnym i uczciwym. Od XV do XIX wieku dołączyło do elbląskiego cechu 9 mistrzów z innych miast m.in. z  Rygi, Lubeki, Gdańska i Pszczyny. Każdy, kto został przyjęty do cechu  zobowiązany był złożyć przed Radą Miejską przysięgę obywatelską. Warunkiem otrzymania obywatelstwa było posiadanie przy ulicy czynnego warsztatu.  

Świeżo wyzwolony na mistrza czeladnik, posiadający odpowiednie zaplecze finansowe, mógł w końcu otworzyć warsztat i rozpocząć działalność. Pozostało mu jeszcze poszukać żony, gdyż statut cechu zobowiązywał mistrza do założenia rodziny (zwalniały z tego jedynie wyjątkowe okoliczności jak silne kalectwo lub nieuleczalna choroba). Jedynie żonaci mistrzowie mieli prawo trzymania czeladników i uczniów, nieżonatemu mistrzowi przydzielano ucznia jedynie wtedy, gdy nie mógł sam prowadzić warsztatu. Zakaz ten zniesiono dopiero w XVIII wieku.

Benvenuto Cellini w swoich wspomnieniach przytacza wiele historii z czasów, sam jako czeladnik podróżował, zdobywając doświadczenie w różnych warsztatach, m.in w Rzymie  (gdzie na zmianę pracował i studiował starożytności, ćwicząc się w rysunku):

"Pracowałem w tym czasie u wielu różnych mistrzów, wśród których znalazłem kilku zacnych złotników, jak mój pierwszy mistrz Marcone. Inni, którzy zażywali sławy uczciwych, wyzyskiwali pracę moją i obdzierali mnie, jak mogli. Spostrzegłszy to, zerwałem z nimi i strzegłem się tych łotrów i złodziejów."


Naszym Czytelnikom życzymy radosnych świąt Bożego Narodzenia i pomyślności w Nowym Roku!




*jeżeli rozpoczęli naukę jako uczeń w wieku 12 lat, (wg T. Nożyńskiego w poznańskim cechu złotniczym naukę rozpoczynali chłopcy, którzy ukończyli 12 rok życia) http://staremiastoelblag-mah.blogspot.com/2015/11/byc-jak-benvenuto-cellini.html

post przygotowano na podstawie artykułu K. Wanty  Elbląski cech złotników od drugiej połowy XIV wieku do początku XIX wieku Rocznik Elbląski t. XIV 1995 oraz Gdański cech złotników od XIV wieku do końca wieku I.Rembowskiej,

piątek, 4 grudnia 2015

Historia strzykawki

Najstarszym przyrządem przypominającym strzykawkę, używanym w czasach Hipokratesa (V-IV w. p.n.e.) był pęcherz zwierzęcy połączony z rurką, którą przepływał płyn. Przykłady takich pierwowzorów strzykawek znane są z Pompei. Uważa się jednak, że ich stosowanie było ograniczone z powodu braku wiedzy na temat układu krążenia krwi. W starożytnym Egipcie natomiast używano instrumentu, który przypominał strzykawkę i miał zastosowanie w przypadku lewatyw i płukania przetok. Konstrukcje oczywiście ulepszano, próbując również "przelewać" choremu krew z przeciętej żyły osoby zdrowej.

Dopiero na początku XVII wieku William Harvey podał pierwszy opis krwiobiegu, twierdząc, że jest to układ zamknięty, wypełniony krwią, której ruch nadają skurcze serca. Na podstawie tego odkrycia można było rozpocząć eksperymenty nad podawaniem leków bezpośrednio do układu krążenia. Prób było wiele, zapewne część z nich kończyła się dużym niepowodzeniem; początkowo wlewano dożylnie zwierzętom wino, piwo, mleko lub krew, stosując pęcherz zakończony rurką z pióra gęsiego, próbowano także przetaczać krew od jednego osobnika do drugiego, łącząc tętnicę dawcy z żyłą biorcy oraz usiłowano wprowadzać leki bezpośrednio dożylnie.

Pierwszy opis strzykawki lekarskiej podał w 1475 r. Gattinaria (polityk, humanista i kardynał włoski) - był to metalowy cylinder z tłokiem wewnątrz, do którego można było przymocować różne nakładki o wydłużonym i cienkim zakończeniu. Nie do końca jednak spełniała ona swoją funkcję w przypadku przetaczania krwi - prawdopodobnie taką nieudaną transfuzję wykonano papieżowi Innocentemu VIII (1492 r.), któremu podano krew od pięciu chłopców w celu jego odmłodzenia. Zakończyło się to śmiercią wszystkich.  
Kolejne wynalazki pojawiały się na początku XVIII wieku; w 1712 r. francuski lekarz D. Aniel przepłukiwał strzykawką o podobnej konstrukcji kanaliki łzowe, w 1723 r. R.J. Croissant de Garange używał strzykawki do przepłukiwania zatoki szczękowej, a w 1790 r. J. Hunter proponował za jej pomocą sztuczne unasienienie.  
Dopiero w 1853 r. strzykawka otrzymała igłę dzięki K.G. Pravazowi, co doprowadziło do zrewolucjonizowania medycyny i przyspieszenia jej rozwoju, m. in. opracowano metodę znieczulenia miejscowego.

Strzykawki ze Starego Miasta w Elblągu; kościane z XVIII w.,
 metalowa i szklana z XIX w., fot. archiwum MAH. 

Nie wiadomo do końca, jak wyglądały początki stosowania strzykawek w Elblągu, ale ich istnienie potwierdzają wykopaliska, prowadzone na Starym Mieście. W ich trakcie, na zapleczu dawnej apteki "Pod Czarnym Orłem" (Stary Rynek 16) odkryto właśnie strzykawki kościane i fragmenty szklanych. Strzykawki kościane zostały wykonane w dwóch różnych warsztatach lub w tym samym warsztacie, ale w różnym czasie, o czym świadczą drobne różnice w wyglądzie - każda z nich ma inny profil. Są one datowane na XVIII i XIX wiek, jednak trudno precyzyjnie określić czas ich wytworzenia z uwagi na to, że w obrębie śmietniska znajdowały się zabytki o szerokiej chronologii. Wiadomo jednak, że wcześniej, tzn. w XVII w. strzykawki również były w użyciu -  w jednym ze spisów inwentarzy elblążan pojawiła się informacja, że elbląski łaziebnik, Veit Regen posiadał 2 strzykawki.


Literatura:
M. Marcinkowski Wyroby z poroża i kości z nowożytnego Elbląga [w:] Kwartalnik Historii Kultury Materialnej nr 3/2004, s. 273-286.
http://www.dmp.am.wroc.pl/artykuly/DMP_2008451085.pdf

środa, 25 listopada 2015

Fajans pomorski na wystawie

Jeszcze do 17 grudnia można oglądać w Muzeum Narodowym w Gdańsku, w Oddziale Sztuki Dawnej przy ul. Toruńskiej, wystawę "Fajans pomorski w XVIII wieku".




Pretekstem do zorganizowania tej wystawy był zakup przez Muzeum Narodowe dwóch niezwykłej urody wielkich talerzy z fajansu pomorskiego. Pochodzą one z dawnej kolekcji Lessera Giełdzińskiego. Był on od 1860 roku związany na stałe z Gdańskiem. Prowadził firmę handlu zbożem. Dochody i zainteresowania kolekcjonerskie pozwoliły mu na zgromadzenie wielkiego zbioru sztuki dawnej i rzemiosła artystycznego. Po jego śmierci (zmarł w 1910 roku), w roku 1912 większość kolekcji została rozsprzedana na aukcji zorganizowanej w domu aukcyjnym w Berlinie.

Lesser Giełdziński
Źródło: http://www.gedanopedia.pl/gdansk/?title=GIE%C5%81DZI%C5%83SKI_LESSER
Oto co na ten temat pisze autorka wystawy i folderu do niej, pani Marta Krajewska: Wśród zgromadzonych przez kolekcjonera mebli, luster, zegarów, drewnianych rzeźb, wyrobów z cyny, żelaza, mosiądzu, brązu, marmuru, wosku, sreber, emalii, miniatur, sztychów i malarstwa olejnego znalazła się także porcelana pochodząca z renomowanych europejskich wytwórni oraz fajanse, kamionka i szkło, których sprzedaż zaplanowano na późno popołudniowe godziny w środę 12 grudnia. Wśród fajansów dominowały biało-błękitne wyroby z Delft. W obszernym wstępie charakteryzującym tę kolekcję, w którym autor Georg Cuny odwoływał się do historycznego i artystycznego splendoru minionych wieków, znalazła się wzmianka o XVIII-wiecznych gdańskich wyrobach ceramicznych, których produkcja rozwijała się także na Stolzenbergu. Już w XIX wieku stanowiły one rzadkość. Kilka z nielicznie - co wyraźnie podkreślono - zachowanych egzemplarzy znalazło się w kolekcji Lessera Giełdzińskiego, co świadczy o intencjonalnym tworzeniu zbioru przez kultywującego historię miasta kolekcjonera. Dwa najpiękniejsze z nich po 103 latach powróciły do Gdańska, aby znaleźć swoje miejsce w zbiorach Muzeum Narodowego.

Wystawa została zorganizowana ze zbiorów trzech placówek muzealnych: Muzeum Narodowego w Gdańsku, Muzeum Zamkowego w Malborku i naszego Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu. Dostarczyliśmy na tą wystawę 23 okazy fajansów elbląskich pochodzące z badań wykopaliskowych na Starym Mieście.

Jeden z elbląskich eksponatów użyczony na wystawę
Fot. Archiwum MAH

Do obejrzenia tej właściwie pierwszej wystawy poświęconej wyłącznie fajansowi pomorskiemu serdecznie zapraszamy.


Fragment wystawy "Fajans pomorski w XVIII wieku"
Muzeum Narodowe w Gdańsku
Fot.: Marta Krajewska
W tym roku mija również 100 rocznica od publikacji pierwszego naukowego tekstu poświęconego fajansom pomorskim i garncarstwu pruskiemu, autorstwa Hansa Friedricha Seckera (1888 - 1960). Z wykształcenia był historykiem sztuki i muzealnikiem, a w latach 1912 – 1916 dyrektorem Muzeum Miejskiego oraz Muzeum Rzemiosła Artystycznego w Gdańsku. Wydał on w latach 1915 – 1917, a następnie uzupełnił w 1922 roku, eseje o dziejach gdańskiego i pomorskiego garncarstwa.

Strona tytułowa pierwszego opracowania H. F. Seckera
"Der Cicerone" 1915

Hans Secker swoje opracowanie oparł przede wszystkim na eksponatach przechowywanych w gdańskich muzeach. Jednak pomiędzy najważniejszymi ośrodkami garncarskimi: Gdańskiem, Malborkiem i Elblągiem autor zauważa różnice, widząc je przede wszystkim w barwie czerepu wytwarzanych naczyń. Ustalił chronologię ceramiki pomorskiej i wyróżnił trzy okresy jej rozwoju: wczesny – od około 1695 do 1750, rozkwitu – od około 1750 do 1790 i późny – od około 1790 do 1820 roku.

W dotychczasowych studiach nad fajansem pomorskim największą liczbę prac poświęconych temu zagadnieniu opublikowała Elżbieta Kilarska. Są to prace naukowe i popularyzatorskie, które zawierają największą bazę zabytków ceramicznych wraz z ich opisem oraz często z uściśleniem okresu ich powstania. Autorka przedstawiła w nich również źródła zapożyczeń form i motywów zdobniczych, szczególnie dla najstarszych naczyń z pierwszej połowy XVIII wieku. W jednym z opracowań autorka poddała analizie przypisywane niekiedy warsztatom gdańskim dzbany fajansowe ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Narodowego w Poznaniu, datowane na pierwszą połowę XVII wieku, co pozwoliło oba dzbany związać z ośrodkiem hamburskim.

Wśród licznych zespołów fajansów pomorskich, jedynie pochodzące z Elbląga doczekały się opracowania i opublikowania w roku 2011, w monografii „Fajans pomorski ze Starego Miasta w Elblągu”.


Jest to pierwsze większe opracowanie fajansów pomorskich, które stara się w sposób możliwie wszechstronny poddać analizie duży zespół tych naczyń. Oprócz przedstawienia klasyfikacji naczyń, problemów związanych z ich datowaniem i periodyzacją, przedstawia wyniki badań fizyko-chemicznych przeprowadzonych dla tej grupy wyrobów ceramicznych. Na ich podstawie zyskano pewność, że masy garncarskie były wyrabiane z glin żelazistych z dodatkiem związków wapnia. Naczynia pokrywano szkliwem ołowiowym zmąconym dodatkiem tlenku cyny. Na części naczyń z całą pewnością nałożona została również dodatkowa warstwa szkliwa ołowiowego – coperta. Poza tym została w niej podjęta próba porównania i charakterystyki naczyń z Malborka, Gdańska, Fromborka i Elbląga (ograniczona, ze względu na dostępność zbiorów i opracowań). Na dołączonej do książki płycie CD umieszczone zostały wyniki badań fizykochemicznych oraz katalog 250 naczyń. Publikacja stanowi punkt wyjścia do dalszych studiów nad fajansem pomorskim w pozostałych ośrodkach.

Jest to na obecnym etapie ostatnia większa publikacja poruszająca problematykę fajansu pomorskiego i mam szczerą nadzieję, że nie ostatnia.

wtorek, 10 listopada 2015

Być jak Benvenuto Cellini

Kilkakrotnie poruszaliśmy na blogu tematy związane z rzemiosłem złotniczym, skupiając się bardziej na aspektach technicznych (narzędzia, surowce). Jednak w jaki sposób można było zostać złotnikiem? Jak wyglądała droga do tego intratnego i szanowanego zawodu? Jakie kroki należało poczynić by rozpocząć karierę niczym Benvenuto Cellini? 

Uczeń złotnika
Naukę w Elblągu rozpocząć mógł każdy chłopiec. Zdolności artystyczne kandydata przeważały nad jego statusem społecznym. W większości byli to jednak synowie mieszczan. Przy aplikacji należało przedstawić władzom cechu tzw. Geburtsbrief  - świadectwo legalnego urodzenia. Trudno ustalić  w jakim wieku byli kandydaci, gdyż dokumenty te nie zawierały tak szczegółowych danych. Zawierały zresztą niewiele danych, prócz imienia i nazwiska rodziców oraz stwierdzenia legalności ich związku oraz prawowitego pochodzenia danej osoby. T. Nożyński przyjmuje, że w poznańskim cechu złotniczym rekrutowano uczniów wśród chłopców, którzy skończyli dwanaście lat. Po rekrutacji starsi cechu wyznaczali nowemu uczniowi mistrza, u którego miał terminować (w niektórych ośrodkach np. w Poznaniu opiekun ucznia miał prawo wybrać dla niego mistrza). Naukę poprzedzał okres próbny pozwalający mistrzowi określić talent kandydata, a uczniowi wypróbować swoje umiejętności. W Elblągu czas próby trwał 6 tygodni (w Gdańsku 8 tygodni, w Poznaniu od 2 do 6 tygodni, w Krakowie i Przemyślu okrągły rok). Po tym czasie, jeżeli mistrz był zadowolony z ucznia, rejestrował go w cechu (oczywiście za wiedzą i zgodą cechu i pozostałych mistrzów). Przy wpisie kandydata obowiązywała "opłata manipulacyjna" wynosząca w Elblągu pół grzywny dobrej monety, dwa funty wosku oraz szynkę* (z opłaty tej zwolnieni byli synowie mistrzów). Uczeń oficjalnie rozpoczynał naukę rzemiosła po zawarciu umowy pomiędzy mistrzem a opiekunami kandydata oraz wpisaniu do księgi uczniów (Lehrlings-Einschreibebuch).

Etienne Delaune Warsztat złotniczy, Francja 1576
Dom mistrza oraz warsztat (zwykle ciemny i duszny) był od tego momentu jego domem. W tym czasie całkowicie podlegał swojemu mistrzowi, który najczęściej zapewniał mu całkowite utrzymanie. Uczniowie zwykle nie otrzymywali wynagrodzenia. Oprócz nauki obowiązywała ich osobista służba w domu mistrza oraz odpowiednie zachowanie. Dzień pracy ucznia trwał około 16 godzin (od 5 rano do 9 wieczorem) i wypełniony był nauką rzemiosła oraz pomaganiem w domu nauczyciela. Przy takim trybie nauki niewiele pozostawało czasu na młodzieńcze swawole. Zresztą mistrz wymagał od swego ucznia pracowitości, posłuszeństwa i skromności. Swym zachowaniem sławić miał dobre imię swojego mistrza. Nie wolno było mu pić, palić, grać w kości i włóczyć się po nocy. Zachowanie ucznia rzutowało na reputację mistrza. Krnąbrni uczniowie za nieposłuszeństwo zwykle zbierali baty (była to tzw. kara plagi). Uczniowi nie można było spędzać nocy poza domem ani podjąć się żadnej pracy bez wiedzy i pozwolenia mistrza. Za niesubordynację karano funtem wosku, grzywną lub wydłużeniem czasu nauki. Notoryczne łamanie przepisów kończyło się zwolnieniem z terminu. Karano także mistrzów ukrywających wykroczenia swych uczniów. 

Różne bywały stosunki pomiędzy uczniami a mistrzami. Niektórzy nauczyciele nadużywali władzy nad swoimi podopiecznymi. Zmienić mistrza można było  jedynie za zgodą starszego cechu podając przyczyny. Jeśli były słuszne pozwalano na to. W praktyce jednak przypadki takie zdarzały się niezwykle rzadko, a niezadowoleni ze swego losu uczniowie po prostu uciekali z terminu. Wg prawa (które stanowił statut cechu) zbieg nie mógł już nigdzie podjąć nauki, aż nie rozliczył się ze swoim mistrzem. Po tym mógł odsłużyć termin w innym warsztacie. Ucieczki surowo karano, zwykle karą plagi. Wysokie kary nakładano także na mistrza, który przyjąłby do pracy zbiega (w Poznaniu była to 1 grzywna srebra). 

Termin trwał 4 lata. W tym czasie mistrz zobowiązany był nauczyć swego ucznia rzemiosła. Potem umowa między mistrzem a uczniem (lub jego opiekunami) wygasała. Niektórym mistrzom ciężko było rozstać się tanim pracownikiem i darmową pomocą domową jaką był uczeń przez ostatnie 4 lata. Mimo zakazów nieuczciwi mistrzowie starali się wydłużać ten okres pod pozorem niedostatecznych umiejętności ucznia czy koniecznością odpracowania kosztów utrzymania. 
Mistrz zgłaszał zakończenie nauki w cechu. Po uiszczeniu opłaty (zapewne stosunkowo wysokiej, w XVIII wieku w Elblągu wynosiła 6 florenów, do tego doliczyć należało jeszcze opłatę pisarza i to co należało się starszemu cechu i jego zastępcy) uczeń otrzymywał zaświadczenie o wyuczonym rzemiośle i po wkupieniu się w szeregi swych nowych braci (oczywiście wydając zakrapianą ucztę) stawał się czeladnikiem. Był to pierwszy etap na drodze do osiągnięcia mistrzostwa w tym fachu. 

Znacznie łatwiej w karierze powodziło się synom złotników, mogącym zdobywać doświadczenie od najmłodszych lat w rodzinnych warsztatach. W XVIII wieku złotnicy zapisywali swych synów do cechu w bardzo młodym wieku, aby szybciej "wypracowali" wymagany 10-letni okres przynależności do organizacji (niezbędny by zostać mistrzem). Naukę rozpoczynali w wieku ok. 13-15 lat. Po 4-5 latach nauki obowiązywał ich jedynie 2-letni staż czeladniczy niezbędny do uzyskania tytułu mistrza.

Kariera osiągnięta przez wspomnianego w tytule Celliniego dla elbląskich złotników była raczej nieosiągalna. Urodzony we Florencji, skąd tylko krok do Rzymu - stolicy sztuki. Pochodził z dobrze sytuowanej rodziny. Jego ojciec, także ceniony rzemieślnik (wyrabiał instrumenty muzyczne, był budowniczym wojennym, rzeźbiarzem, raz nawet zbudował rusztowanie dla Leonadra Da Vinci) przewidywał dla swego syna karierę muzyka (sam był zapalonym fletnistą). Benvenuto był jednak zdeterminowany wybrać własną drogę, choć ojciec z początku mu to utrudniał. Oddał go wprawdzie na naukę do warsztatu Michelagnola z Pinzi di Monte. Bardzo zdolnego mistrza, ale z niskiego stanu (ojciec jego był węglarzem). Marna to protekcja jak na wiernego i oddanego sługę rodu Medicich. Benvenuto nie zabawił tam zresztą długo. Ojciec zabrał go już po kilku dniach, nie mogąc znieść jego nieobecności. 
W wieku lat 15, nie przestając na zmianę grać i rysować, Benvenuto wstąpił wbrew swemu ojcu na służbę do złotnika Marcone (Antonio di Sandro). Rozgniewany ojciec zabronił złotnikowi płacić mu za pracę tak jak innymi czeladnikom. Nie powstrzymało to jednak talentu Benvenuty Celliniego. 


* wysokość opłat zmieniała się na przestrzeni wieków, różniły się też w poszczególnych ośrodkach

Drodzy Czytelnicy! Odświeżyliśmy nieco szatę graficzną naszego bloga. Najwyższa pora, od pierwszego posta minęły już w końcu 4 lata. Od dzisiaj będziemy publikować nasze posty co dwa tygodnie. Bardzo chcielibyśmy częściej, jednak jeśli chcemy zachować wysoki (mamy taką nadzieję;) poziom naszych publikacji, musimy poświęcać na ich tworzenie coraz więcej czasu. Na dodatek inne zawodowe zainteresowania autorów oraz codzienne zadania Muzeum skutecznie wypełniają nam godziny pracy ;) Mamy nadzieję, że nasze działania będą Wam sprawiały dużo radości. Dziękujemy, że nas czytacie :) 



poniedziałek, 26 października 2015

Ocalić od zapomnienia - elbląskie piece kaflowe.

Piece kaflowe przez kilka stuleci chroniły naszych przodków przed zimnem, stanowiły wyposażenie dawnych wnętrz i ozdabiały je. Nam, współczesnym kojarzą się z domowym ciepłem i przywołują wspomnienie czasów, które bezpowrotnie odeszły. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wiele pięknych i zabytkowych pieców zostało niestety zniszczonych, choć nie nam teraz to oceniać, a jedynie zadbać o to, by ocalałe obiekty jak najdłużej pozostały w naszej pamięci...

Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu zwraca się do Państwa z prośbą o udostępnianie informacji na temat posiadanych w domach zabytkowych pieców kaflowych. Mogą to być piece już nieczynne, ale zachowane w całości, będące wyposażeniem domu lub mieszkania.
Mamy nadzieję, że z Waszą pomocą uda nam się udokumentować ich obecność zanim znikną na zawsze.



Piec kaflowy we wnętrzu przedwojennego Heimatmuseum w Elblągu,
zdjęcie pochodzi z albumu znajdującego się w zbiorach MAH.

Mile widziane będą zdjęcia pieca wraz z podanymi wymiarami oraz nazwiska i dane kontaktowe właścicieli (adres, numer telefonu i mail - wyłącznie dla informacji Muzeum).

Prosimy o kontakt na adres mailowy: j.fonferek@muzeum.elblag.pl lub muzeumel@elblag.com.pl oraz telefonicznie: 55 232 72 73 w. 51


* Akcja została zainspirowana inicjatywą Jagody Semków i Weroniki Wojnowskiej, pracujących w Muzeum we Fromborku i prowadzących bloga poświęconemu piecom:
http://www.kominki.org/blogi/piecoblog/art,1147,piecoblog-jak-zlapalysmy-piecowego-bakcyla.html

piątek, 16 października 2015

Origo - biżuteria inspirowana historią

Od pewnego czasu Muzeum Archeologiczno - Historyczne w Elblągu razem z pracownią jubilerską Studio TT pracuje nad kolekcją biżuterii inspirowanej zabytkami odkrytymi w wikińskiej osadzie Truso. Od maja bieżącego roku znaczna część oryginalnych przedmiotów jest prezentowana na nowo otwartej wystawie "Truso - legenda Bałtyku".

Osada Truso znana jest od 1981 roku dzięki odkryciu dr Marka Jagodzińskiego.
Do tej pory istniała ona tylko w relacji Wulfstana, anglosaskiego żeglarza, będącego prawdopodobnie ważną postacią na dworze króla Wessexu Alfreda Wielkiego. Pod koniec IX wieku odbył on podróż morską między Hedeby (Haithabu) a Truso, a treść jego sprawozdania została umieszczona przez Alfreda w przełożonej na język staroangielski Chorografii Paulusa Orozjusza.

W literaturze naukowej o lokalizacji Truso wspominano w XVI wieku - oksfordzki geograf Richard Hakluyt opisywał historię żeglugi i odkryć Anglików, wspominając m.in. o podróży Wulfstana. Od tamtej pory aż do lat 80-tych ubiegłego wieku rozwinęła się szeroka dyskusja wśród naukowców zajmujących się problematyką lokalizacji Truso, które urosło do rangi legendarnego miasta, porównywalnego z antyczną Troją czy Atlantydą.

Okazało się, że ta poszukiwana osada znajduje się niedaleko Elbląga, na terenie dzisiejszego Janowa Pomorskiego - dowiodły tego badania archeologiczne i przyrodnicze, które przeprowadzono na wschodnich obrzeżach jeziora Drużno.

Wykopaliska w osadzie Truso, fot. archiwum MAH


Truso zostało założone właśnie nad brzegiem jeziora Drużno, a obszar, który zajmowało miał charakter obronny. Regularna zabudowa osady powstawała etapami, rozwijał się także port, co miało decydujący wpływ na oblicze funkcjonalno przestrzenne tego założenia. Osada funkcjonowała od końca VIII do początków XI wieku i zamieszkiwali ją głównie Skandynawowie, o czym świadczą przede wszystkim odkryte wyroby rzemieślnicze związane z kowalstwem, jubilerstwem (złotnictwem), szklarstwem, bursztyniarstwem i rogownictwem.*

Origo to kolekcja biżuterii inspirowanej historią, tradycją, dziedzictwem kulturowym regionu. Z łacińskiego origo to geneza, pochodzenie, początek, rodowód, źródło. Od kilku lat Studio TT tworzy biżuterię wykorzystującą charakterystyczne motywy, pochodzące z naszego regionu, wykonane ze szlachetnych materiałów, wielokrotnie będące dziełami artystycznymi. W realizacjach pojawiły się m.in.: Baby Pruskie, elementy zabytkowej ceramiki kadyńskiej, elbląski formy przestrzenne, a także ostatnio właśnie wikińskie ozdoby z osady Truso.


Origo to biżuteria unikalna, wykonana w lokalnej firmie przez miejscowych artystów, rzemieślników i zaprojektowana z myślą o promocji regionu, z którego pochodzi. Tym razem inspiracją dla niej stały się amulety i elementy biżuterii, noszone przez wikingów: zapinki równoramienne i owalne, pierścienie, zawieszki w kształcie postaci kobiecej oraz koła, a także okucie pasa.


Kolekcja biżuterii inspirowana oryginalną zawieszką z Truso, fot. A. Grzelak
Zawieszka ołowiana, zdobiona jednostronnie motywem krzyża równoramiennego, fot. archiwum MAH
Kolekcja biżuterii inspirowana oryginalną zawieszką, fot. A. Grzelak

Zawieszki tarczowate, fot. archiwum MAH.




Więcej zdjęć biżuterii oraz cennik znajdziecie TUTAJ 

Zamówienia można składać na e-mail: j.fonferek@muzeum.elblag.pl

Inne realizacje Studia TT do obejrzenia na stronie: http://www.studiott.pl/

*Post powstał na podstawie "Truso - legenda Bałtyku" oraz "Truso - między Weonodlandem a Witlandem" autorstwa  dr M. F. Jagodzińskiego.

czwartek, 15 października 2015

Garncarstwo w Tolkmicku

Kontynuując moje rozważania na temat ośrodków garncarskich chciałem dziś przybliżyć informacje na temat garncarzy z Tolkmicka.
To właśnie Tolkmicko wydaje się jednym największych w rejonie ośrodków garncarskich, być może w największym rozkwicie silnie konkurującym z Elblągiem.
Najstarszym śladem istnienia bardzo silnego ośrodka garncarskiego w Tolkmicku jest list wystosowany w dniu 9 grudnia 1647 roku przez Radę Tolkmicka do Rady Elbląga w sprawie przywrócenia garncarzom z tego ośrodka prawa przybywania do Elbląga na jarmarki. Świadczy on pośrednio o tym, że wcześniej garncarze z Tolkmicka mogli sprzedawać swoje wyroby w Elblągu. Jednak w połowie XVII wieku stanowili zbyt silną konkurencję dla rzemieślników elbląskich, dlatego pozbawiono ich możliwości handlowania swoimi wyrobami.
W zespole akt elbląskich w Archiwum Państwowym w Gdańsku zachowane są wzmianki na temat cechu garncarzy tolkmickich. Najstarsze dokumenty pochodzą z 1740 roku, w którym to Jan Rautenberg, czeladnik u mistrza Krzysztofa Tiedemanna, został przyjęty jako mistrz do cechu. Na dokumentach tych znajduje się odcisk pieczęci cechowej z datą „1737”.

Przerys pieczęci tolkmickiego cechu garncarzy z 1737 r.

W 1772 roku, w wyniku pierwszego rozbioru Polski, Tolkmicko zostało włączone do Prus. Dokonana analiza udzielonych władzom pruskim odpowiedzi na 61 pytań (tzw. Indaganda) pozwoliła na poznanie stanu miasta w latach 1777-1778. W okresie tym głównym źródłem utrzymania mieszkańców było rzemiosło. Funkcjonowały jedynie te gałęzie wytwórczości, które służyły zaspokojeniu podstawowych potrzeb mieszkańców: piwowarstwo, piekarnictwo, rzeźnictwo, kowalstwo, bednarstwo i garncarstwo. Dobrą sytuacją materialną uwarunkowaną odpowiednio wysoką sprzedażą produktów mieli jedynie przedstawiciele dwóch rzemiosł, garncarstwa i bednarstwa.
Również w kolejnych latach Tolkmicko było ważnym miejscem wytwórczości garncarskiej, a jego rola w rejonie z całą pewnością wzrosła. Być może przyczyną tego był fakt pobierania przez mieszkańców Tolkmicka nauki rzemiosła garncarskiego w Bolesławcu (Bunzlau). W ciągu całego XIX wieku liczba garncarzy pracujących w tym niewielkim miasteczku rosła, osiągając najwyższy poziom w 1886 roku. W tym czasie w Tolkmicku, które liczyło 3000 mieszkańców, swoje warsztaty miało 46 mistrzów garncarskich. Do najstarszych i najczęściej wymienianych w spisach mistrzów należeli garncarze o nazwiskach Zimmermann wymieniani 16 razy, Rautenberg – 10 razy, Abraham – 10 razy, Dombrowski – 6 razy, Dobczinski – 6 razy. Nic niestety nie jest wiadome na temat rodzaju wytwarzanych przez tolkmickich garncarzy naczyń, szczególnie dotyczy to XVIII wieku. Brak rozeznania w wytwarzanym asortymencie miał miejsce już przed II wojną światową. Waldemar Heym pisząc swój krótki esej na temat garncarzy z tego miasta przypuszczał, że część naczyń przechowywanych w zbiorach ówczesnego muzeum w Kwidzynie mogła pochodzić właśnie z Tolkmicka.
W 1935 roku została założona z inicjatywy władz miasta manufaktura ceramiczna znana pod nazwą „Tolkemiter Erde”. Jej celem było wskrzeszenie garncarskich tradycji Tolkmicka. Niedługo potem (1938) została przekazana w prywatne ręce. Jej nowy właściciel – August Caspritz, kupiec z Hamburga, doprowadził do jej rozwoju. W zakładzie tym wytwarzano naczynia nawiązujące do miejscowej tradycji, a także w modnym ówcześnie stylu Art. Deco.

Wyroby "Tolkemiter Erde"
Żródło: W. Wojnowska, Tolkemiter Erde – zapomniana wytwórnia,
http://frombork.art.pl/pl/tolkemiter-erde-zapomniana-wytwornia

[dostęp 15.11.2014].
Wyroby "Tolkemiter Erde" s tylu Art Deco
Żródło: W. Wojnowska, Tolkemiter Erde – zapomniana wytwórnia,
http://frombork.art.pl/pl/tolkemiter-erde-zapomniana-wytwornia

[dostęp 15.11.2014].


Zdobywanie Tolkmicka i jego zniszczenie już po zajęciu przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 roku oszczędziły zabudowania manufaktury „Tolkemiter Erde”. W lipcu 1946 roku wznowiono w niej produkcję, pod szyldem „Bałtyckich Zakładów Ceramicznych”. Jednak już w grudniu 1948 roku podjęto decyzję o zlikwidowaniu zakładu, co nastąpiło definitywnie w 1952 roku.


Wykorzystano następujące opracowania:

S. GierszewskiŻycie gospodarcze Tolkmicka jako królewszczyzny (1569-1772), „Rocznik Elbląski”, t. 5, 1972, s. 159-173.
A. GrothTolkmicko w latach 1777-1778. Z problematyki małego miasteczka, „Rocznik Elbląski”, t. 20, s. 105-112.
W. Heym, Die Töpfer in Tolkemit, „Jahrbuch für Historische Volkskunde”, Band III/IV, 1934, s. 126-128.
W. Heym, Das bäuerliche Geschirr im Regierungsbezirk Westpreußen in geschichtlicher Zeit, „Jahrbuch für Historische Volkskunde”, Band III/IV, 1934, s. 85-125.
W. Heym, Die Stadt der Töpfer Tolkemit, „Alt-Preussen”, Jg. 4, H. 3, 1939, s. 78-80.
W. Wojnowska, Tolkemiter Erde – zapomniana wytwórnia, http://frombork.art.pl/pl/tolkemiter-erde-zapomniana-wytwornia [dostęp 15.11.2014].

Cech garncarski w Młynarach

Dziś kolejne miasteczko, w którym cech garncarzy odgrywał ważną rolę, i jak się wydaje nie tylko w Młynarach, bo chciałem tym ośrodkiem zainteresować.
Na początku lat 90. XX w. podczas prac przy rozbudowie miejscowej szkoły natrafiono na pozostałości pieca garncarskiego z XIV-XV wieku. Niestety, archeologa przy jego "rozkopaniu", a właściwie zniszczeniu nie było... Wszystko co wiadomo o tym odkryciu to zaledwie kilka naczyń ocalonych przez miejscowych miłośników historii i przybliżona lokalizacja. Wskazuje to, że już od samego początku istnienia Młynar (miasto otrzymało akt lokacyjny prawdopodobnie w 1327 roku) miejscowy cech garncarski był dosyć silny. Dalsza jego historia jest słabo poznana i zawiera wiele luk i "dziur".


Plan Młynar sporządzony przez Jakoba Holsta 9 lipca 1627 r.
Najstarszy plan miasta.
Źródło:  J. Białobrzeski, Młynary małe miasto 1327-2007, Olsztyn  2008. s. 44.

Na podstawie tych skromnych informacji można stwierdzić, że najstarszym dokumentem dotyczącym cechu garncarzy w Młynarach, jest statut cechowy z 21 lutego 1636 roku, wydany przez elektora Jerzego Wilhelma w Królewcu, który ponoć składał się z 48 artykułów. 
Pośrednio istnienie cechu jest poświadczone przynajmniej od 1568 roku, taka data widniała na pieczęci cechowej. Natomiast z dokumentów kościelnych wynika, że w roku 1553 miejscowy garncarz wykonał dachówki na kościół, za które otrzymał 36 marek i 15 srebrnych groszy, na piece garncarskie 45 szylingów, na formy 6 szylingów i dodatkowo jeszcze 15 korców zboża. Wiadomo również, że glinę wybierano z tzw. góry garncarskiej, która położona była przy drodze do Kraskowa, w kierunku północnym od Młynar. 


Widok Młynar. Autor  Christian Benedikt, 1750 r.
Źródło:  J. Białobrzeski, Młynary małe miasto 1327-2007, Olsztyn  2008. s. 45.

Kolejny znany dokument to przywilej cechowy, z 15 września 1744 roku, który został wystawiony w Berlinie przez Fryderyka II. Wiadomo, że w 1806 roku mistrz garncarski z Młynar, Johann Fischer, zatrudniał 9 uczniów. W kolejnych latach liczba garncarzy ulegała zmianom – w 1813 było ich ośmiu z terenu miasta i trzech z pobliskich wiosek; w 1817 cech zrzeszał 9 mistrzów, 5 czeladników i 4 uczniów; w 1829 roku było aż 15 mistrzów; w roku 1848 i 1859 członkami cechu było 14 mistrzów; w 1898 – 9 pracujących w mieście i 2 na wsi. Z powodu małej liczby garncarzy cech został rozwiązany w 1908 roku. 



Młynary z lotu ptaka, przed 1945 rokiem.

Wiadomo również, że w istniejącym przed II wojną światową muzeum były przechowywane wyroby miejscowych garncarzy: kafle z lat 1704-1800 i naczynia datowane na 1700-1745. Niestety prawdopodobnie wszystkie nie przetrwały zawieruchy wojennej i powojennej, która doprowadziła do prawie całkowitego zniszczenia historycznego centrum miasteczka.

Faenza w Elblągu

Tytułowa Faenza to talerz majolikowy na stopce, odkryty w trakcie badań parceli przy ul. Rybackiej 30.

Talerz majolikowy z ul. Rybackiej 30 - strona licowa.
(Fot. Archiwum MAH)

Z technologicznego punktu widzenia majolika jest wyrobem fajansowym. Znajomość tego rodzaju wyrobów ceramicznych została przyniesiona do Europy z Półwyspu Arabskiego. Ich produkcja na kontynencie europejskim była w początkowym okresie związana z Arabami, a nazwa została urobiona od Majorki – portu przeładunkowego, za pośrednictwem którego arabskie wyroby docierały do odbiorców europejskich. Pełen rozkwit wytwórczości fajansów na Półwyspie Iberyjskim nastąpił w XII wieku, a najbardziej znaczącym ośrodkiem była Malaga, później również w Paternie i Manises, w pobliżu Malagi. Fajanse nazywane współcześnie hiszpańsko-mauretańskimi były wytwarzane również po wyparciu Arabów z Hiszpanii. Przykłady takich naczyń zostały również odkryte w Elblągu.

Talerz majolikowy z ul. Rybackiej 30 - strona spodnia.
(Fot. Archiwum MAH)

Technika produkcji naczyń fajansowych, nazywanych majoliką, od XIV wieku znana była w Włoszech, a w XV stuleciu rozprzestrzeniła się w całej Italii. Wkrótce, powstało bardzo wiele warsztatów wytwarzających tego rodzaju wyroby ceramiczne i kilka dużych ośrodków, których produkcja zyskała uznanie w wielu krajach europejskich. Do najbardziej znanych ośrodków produkcji majoliki należały Faenza (od nazwy tej miejscowości został przyjęty termin fajans), Deruta, Urbino, Gubbio, Castel Durante, Cafaggiolo, Savona, Castelli, Montelupo, Florencja, Wenecja, Albissola, Siena, a na Sycylii Caltagirone.
Technika wykonywania majoliki jest charakterystyczna dla fajansów “wysokiego (wielkiego) ognia”, czyli dekoracji “podszkliwnej”. Wypalone uprzednio naczynie powlekano szkliwem, na którym wykonywano dekorację malarską. Następnie naczynie ponownie było wypalane. Taki sposób wytwarzania naczyń powodował, że do dekoracji malarskiej dostępna była ograniczona paleta barw, oparta na pigmentach wytrzymujących wysoką temperaturę drugiego wypału. Są to bawrniki: niebieski (kobaltowy) otrzymywany z tlenku kobaltu, zielony z tlenku miedzi, fioletowo-brunatny z manganu, żółty ze siarczku antymonu i pomarańczowy (czerwony) ze związków żelaza (najczęściej z ochry). Niekiedy na wypalonym powtórnie naczyniu nakładano warstwę przezroczystego szkliwa ołowiowego (coperta) i wypalano po raz trzeci, już jednak w znacznie niższej temperaturze. Po tym zabiegu naczynie zyskiwało dodatkowo efekt lśnienia.
Odkryty w Elblągu talerz majolikowy zachowany jest fragmentarycznie. Niestety do naszych czasów nie zachowało się lustro talerza i jego stopka. W lustrze namalowany był prawdopodobnie jakiś motyw figuralny (mogła to być postać, postać mitologiczna, wizerunek zwierzęcia). Doskonale zachowana jest natomiast faliście ukształtowana część przykrawędna. Do jej dekoracji wykorzystano barwniki kobaltowy, zieleń miedziową, żółty i pomarańczowy (czerwony), a więc z dostępnej palety barw brakuje jedynie manganowego. Dekoracja elbląskiego naczynia opiera się na symetrycznym podziale powierzchni na pola dekoracyjne o rytmicznie zróżnicowanym kolorycie, wypełnione ornamentem roślinnym w postaci liści akantu, wici, palmet. Reprezentuje typ dekoracji nazywanej a quartieri. Jest to sposób dekoracji charakterystyczny dla wyrobów majolikowych z Faenzy, przede wszystkim dla warsztatu Virgilliotto Calamelli. 
Podobnie dekorowane naczynia znajdują się w zbiorach m.in. Rijksmuseum w Amsterdamie czy w Muzeo Iternazionale delle Ceramiche w Faenzie. Naczynie ze zbiorów amsterdamskich datowane jest bardzo szeroko, w przedziale 1575 – 1650, natomiast przechowywany w muzeum we Faenzie na lata 1540 – 1550. 

Talerz majolikowy ze zbiorów Rijksmuseum w Amsterdamie.
Źródło: https://www.rijksmuseum.nl

Talerz majolikowy ze zbiorów Muzeo Iternazionale delle Ceramiche w Faenzie
Źródło: H.-P. Fourest, Die Europ
äische Keramik, 1983, s. 94.


Talerz elbląski należy datować na około 1550 rok.

Z opracowanych, przez zespół historyków pod kierownictwem prof. A. Czacharowskiego, kartotek działek miejskich Starego Miasta Elbląga dowiadujemy się jedynie, że w połowie XVI wieku działka przy ul. Rybackiej 30 należała do średniozamożnego mistrza Temnircha, a później do Bartłomieja Schmidta. 
Zapewne jednego możemy być pewni, że wydobyte na światło dzienne po ponad 400 latach naczynie było ozdobą stołu w elbląskiej kamienicy drugiej połowy XVI wieku…

piątek, 2 października 2015

„Brodate” dzbanki

Na wielu dosyć licznych naczyniach (dzbankach) kamionkowych odkrytych dotychczas w Elblągu, a pochodzących z różnych ośrodków garncarskich, widoczne są mniej lub bardziej realistyczne przedstawienia męskiej brodatej twarzy. Zazwyczaj jest to plastycznie wykonany nos i mniej lub bardziej realistycznie oddana broda oraz oczy.
Najstarsze z dotychczas odkrytych na Starym Mieście przedstawienia brodatych twarzy zostały uwiecznione na dzbanach, które zostały wyprodukowane w saksońskim Waldenburgu, w XV wieku.

Dzban kamionkowy tzw. Bartmannkrug z badań w Elblągu
Waldenburg (Saksonia), XV w.
(Fot. Archiwum MAH)

Na tych naczyniach widzimy plastycznie ukształtowany nos (przyklejony do czerepu naczynia), usta zaznaczone jedynie jako płytkie poziome nacięcie czerepu. Pod nimi, również oddana plastycznie, krótko przystrzyżona, gęsta broda. Całość przedstawienia twarzy uzupełniają „guzikowate” oczy.


Fragmenty "brodatych" dzbanków z badań w Elblągu.
Waldenburg (Saksonia), XV w.
(Fot. Archiwum MAH)
 

Na przełomie XV i XVI stulecia przedstawienia brodatych twarzy pojawiają się również na wyrobach pochodzących z ośrodków nadreńskich, przede wszystkim z Raeren i Aachen. W XVI i XVII wieku są one wykorzystywane także w pozostałych ośrodkach – Kolonii, Frechen. W ośrodkach nadreńskich sposób wykonywania brodatych twarzy jest początkowo odmienny. Były to nakładki z wilgotnej masy garncarskiej, przyklejane do czerepu, a uprzednio odciśnięte ze specjalnie przygotowanej matrycy. Ten sposób wykonywania „brodatych” dzbanków był popularny przede wszystkim we Frechen i Raeren.

Dzban kamionkowy. Raeren.
Źródło: R. Mennicken, Raeren Steinzeug, s. 201.
Naczynia z Kolonii to z kolei bardzo starannie i dokładnie wykonywane półplastyczne twarze, z bardzo dokładnie rytymi brodami, na których często widoczne są pojedyncze włosy czy pasemka.

Fragment dzbana kamionkowego z badań w Elblągu
Kolonia, połowa XVI w.
(Fot. Archiwum MAH)
 Z czasem przedstawienia brodatych twarzy ulegają uproszczeniu, jest to widoczne zwłaszcza w przypadku naczyń datowanych na XVII stulecie i wyprodukowanych we Frechen. Umieszczane wtedy na wąskich szyjkach twarze wykonane są bardzo schematycznie i w dużym uproszczeniu.

Fragment dzbana ze szczątkowo zachowaną brodą - z badań w Elblągu.
Frechen, XVII w.
(Fot. Archiwum MAH)

W przypadku naczyń z również nadreńskiego Westerwaldu widoczne są w XVII wieku nakładki w formie maszkaronów, niekiedy określane również jako „twarz diabła”. Natomiast w przypadku naczyń z Raeren najbardziej charakterystyczne są nakładki w formie głowy lwa.

Fragment dzbana kamionkowego z maszkaronem (z badań w Elblągu).
Westerwald, przełom XVI i XVII w.
(Fot. Archiwum MAH)
W literaturze przedmiotu (zarówno tej tradycyjnej – papierowej, jak i w różnych opracowaniach i tekstach dostępnych w Internecie) spotkamy się z dwoma najczęściej występującymi określeniami kamionkowych dzbanków z wizerunkami brodatych twarzy. W literaturze niemieckojęzycznej najczęściej i prawie wyłącznie spotykana jest nazwa Bartmannkrug (Bartmannkrüge – w liczbie mnogiej). Natomiast w literaturze angielskiej spotkamy się w wykorzystaniem dwóch nazw – dla naczyń starszych, XV-wiecznych używane jest niemieckie określenie Bartmannkrug. Natomiast dla naczyń młodszych (szczególnie dla tych z wieku XVII) stosowana jest nazwa Bellarmine (Bellarmines – w liczbie mnogiej), niekiedy używana zamiennie z określeniem z języka niemieckiego.

Roberto Francesco Bellarmino
Żródło: http://www.ilsussidiario.net/News/Cronaca/2013/9/17/SANTO-DEL-GIORNO-Il-17-settembre-si-festeggia-San-Roberto-Bellarmino-dottore-della-Chiesa/2/427537/

Określenie angielskie zostało utworzone od nazwiska kardynała włoskiego Roberto Francesco Bellarmino, urodzonego 4 października 1542, zmarłego 17 września 1621 roku. Był jezuitą, inkwizytorem, konsultorem Św. Oficjum. Kiedy Inkwizycja rzymska potępiła tezę heliocentryczną Gallileusza,  kardynał miał mu dostarczyć upomnienie i odebrać jego deklarację pokory. Jako inkwizytor Bellarmino nadzorował proces i egzekucję na stosie Giordana Bruna. Arcybiskup był jednym z głównych przeciwników protestantyzmu, powszechnego w Anglii, Holandii Północnej i północnej części Niemiec. Zachowane portrety Roberto Baellarmino przypominają nieco klasyczne wizerunki brodatych twarzy na XVI i XVII-wiecznych naczyniach kamionkowych z ośrodków nadreńskich. Należy przypuszczać, że ta nieprzejednana postawa arcybiskupa, była powodem nazwania tych dzbanów określeniem utworzonym od jego nazwiska.

piątek, 25 września 2015

Jak Elbląg obchodził swoje 700. urodziny

Podczas prac rewitalizacyjnych na terenie Gęsiej Góry w 2013 roku odnaleziono zapieczętowaną metalową skrzynkę - kapsułę czasu, złożoną w tym miejscu w sierpniu 1937 roku. Data i miejsce nie były przypadkowe. Tego roku przypadała 700. rocznica założenia miasta. Dnia 21 sierpnia, uroczystością położenia kamienia węgielnego pod budowę pomnika, upamiętniającego niemieckich żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej, rozpoczęto huczne obchody okrągłego jubileuszu. Dla upamiętnienia tego historycznego momentu zakopano w ziemi szczelnie zamkniętą miedzianą skrzynkę z pamiątkami dotyczącymi tego wydarzenia.

Kapsuła Czasu [fot. archiwum MAH]

napis na wieczku: BRANDENBURG ELBING 1937
Program obchodów był ściśle zaplanowany i przygotowywany przez wiele miesięcy. Do organizacji święta włączono miejscowych uczniów oraz mieszkańców miasta, zachęcając ich do dekorowania swoich posesji i udzielania gościny przyjezdnym. Ulice przystrojono kwiatami i flagami, nocą zadbano o ich iluminację.

Elbląg nocą w dniu 700lecia miasta [źródło:http://www.aefl.de]
W niedzielę, 22 sierpnia, ulicami miasta przeszła wielka historyczna parada. To wydarzenie, o wybitnie propagandowym charakterze, ugruntowywało wizję historii zgodną z ideologią III Rzeszy. Pochód otwierało trzech heroldów z herbami Zakonu Krzyżackiego, Lubeki i Elbląga wraz z czterema konnymi trębaczami i 24 osobową orkiestrą.

[źródło:http://www.aefl.de]
Za nimi kroczył korowód barwnych postaci serwujący widzom lekcję historii miasta: dziedzictwo Prusów i Wikingów, zaprezentowano makietami domostwa rdzennych mieszkańców oraz wikińskiej łodzi, założenie miasta w 1237 roku przybliżyła grupa 12 zakonnych rycerzy i 30 osadników wraz z mistrzem krajowym Hermannem von Balkiem oraz model kogi.

[źródło: http://www.aefl.de]
Kolejna grupa przedstawiała Wielki Napad (Der Große Anlauf) z 1521 roku: 40 landsknechtów maszerujących za modelem Bramy Targowej i obrońcą miasta - Piekarczykiem. Lata 1454-1772, kiedy Elbląg znajdował się w granicach Rzeczpospolitej, ukazano jako czasy autonomicznego miasta-państwa, skupiając się na jego ekonomicznym rozkwicie. Kolejne platformy przedstawiały m.in. elbląski ratusz, założenie Gimnazjum Elbląskiego oraz Dwór Artusa. Towarzyszyli im przebierańcy w strojach kupców i patrycjuszy. 

[źródło: http://www.aefl.de]

[źródło: http://www.aefl.de]
Moment zjednoczenia Niemiec prezentował pułk pruskich grenadierów wraz z orkiestrą, eskortujący "Fryderyka Wielkiego" w otwartym powozie. Ukazano ucieczkę królowej Luizy do Mamel (Kłajpeda) i wjazd Napoleona do miasta. Zaprezentowano także modele parowca "Borussia" oraz łodzi torpedowych z fabryki Schichaua. Pochód zamykali żołnierze piechoty z czasów I wojny światowej oraz akcja propagandowa NSDAP. 

[źródło: http://www.aefl.de]

[źródło: http://www.aefl.de]
Reżyserem całego widowiska był dyrektor elbląskiego teatru Otto Kirchner. Prezentowane makiety wykonano w warsztacie teatru pod kierunkiem Maxa Kühna, a historyczne kostiumy wypożyczono z Berlina.
Trasa parady rozpoczynała się na dziedzińcu Gimnzajum im. Heinricha von Plauena (dziś Urząd Miasta). Uczestnicy defilady kierowali się ulicą Trybunalską (Bismarckstraße) i  ulicą 1 Maja (Adolf-Hitler-Straße) na plac Słowiański (Friedrich Wilhelm Platz), gdzie zbudowano specjalnie z tej okazji łuk triumfalny. Stąd ulicą Rycerską (Friedrichstraße) docierali na teren Starego Miasta, szli ulicą Św. Ducha (Heilig-Geist-Straße), ul. Wodną (Wasserstraße) i ul. Mostowa (Brückestraße) do Starego Rynku (Alter Markt). Następnie ulicą Bednarską (Spieringstraße), ponownie ul. Wodną (Wasserstraße) do ulicy Studziennej (Wilhelmstraße). Stamtąd przeszli na Stary Rynek (Alter Markt), ku Bramie Targowej (Markttor), na ul. Stoczniową (Schichaustraße). Dalej pochód udał się ulicą Królewiecką (Königsbergerstraße), przez ul. Kopernika (Kantstraße) i ul. Traugutta (Mühlendamm) z powrotem ulicą 1 Maja (Adolf-Hitler-Straße) i ul. Trybunalską (Bismarckstraße) na teren szkoły im. Heinricha von Plauena. 

Obchody jubileuszu trwały  do 29 sierpnia 1937 roku. Przez dziewięć dni mieszkańcy i goście mogli uczestniczyć w licznych wydarzeniach kulturalnych. Obchody miała uświetnić sztuka Maxa Halbe "Durch die Jahrhunderte: Festspiel zur Siebenhundertjahrfeier der Stadt Elbing", napisana specjalnie na tą wyjątkową okazję. Na podwórzu szpitala Św. Ducha (obecnie teren Biblioteki Elbląskiej) wystawiono przedstawienie operowe Otto Nicolai, oparte na sztuce Szekspira "Wesołe kumoszki z Windsoru. Inną sztukę tego autora - "Komedię omyłek" - wystawiono w szkolnej auli Gimnazjum im. Heinricha von Plauena. W miejskim teatrze można było zobaczyć spektakl Sudermanna o doniosłym tytule "Heimat" oraz komedię Rolfa Laucknera. W Wyższej Szkole Pedagogicznej zabrzmiała kantata "Lebeswerderer Du". W całym mieście odbywały się koncerty muzyczne (w tym koncert Wielkiej Orkiestry Symfonicznej z Królewca), występy chórów oraz śpiewy ludowe, inicjowane przez gorliwych studentów NSD-Studenten Bund (Narodowosocjalistyczny Związek Studentów Niemieckich). Zorganizowano sesję historyczną oraz wystawy poruszające tematykę szkolnictwa, rzemiosła, przemysłu, historii i literatury. Można było wziąć udział w spotkaniach literackich z pochodzącą z Królewca poetką Agnes Miegel oraz pisarzem dr Paulem Fechterem. Z okazji jubileuszu wydano także książkę o historii miasta "700 Jahre Elbing. Festschrift zur Jubiläumswoche vom 21. bis 29. August 1937, napisaną przez E. Carstenna. Wydarzeniom kulturalnym towarzyszyły imprezy sportowe: rozegrano mecze piłki ręcznej i nożnej, zawody lekkoatletyczne, wyścigi wioślarskie i turniej tenisa. W hotelu Rauch odbył się mecz szachowy pomiędzy Elblągiem a Królewcem. Zainteresowani mieli okazję zwiedzić Gimnazjum im. Heinricha von Plauena, które w tego roku obchodziło setną rocznicę założenia, bibliotekę, muzeum i archiwum miejskie, popłynąć Zalewem Wiślanym, udać się na koncert do Bażantarnii lub wieczorną potańcówkę w Ogrodzie Miejskim. Jak zawsze przy takich okazjach nie obyło się bez wystąpień publicznych władz miasta i wieców o charakterze politycznym. W zakładach Schichaua, które także obchodziły stulecie swego istnienia, odbyły się odczyty poświęcone historii fabryki, a na zgromadzeniu pracowników firmy przemówienie wygłosił szef Niemieckiego Frontu Pracy. Imprezę zakończył huczny pokaz fajerwerków.

Niestety, odnaleziona kapsuła czasu nie spełniła do końca swej funkcji. Zalutowana skrzynka straciła szczelność i do środka dostała się woda, co odbiło się na stanie zachowania jej zawartości. Mokre i zgrzybiałe dokumenty zostały poddane konserwacji w Pracowni Konserwacji Działu Zbiorów Zabytkowych Biblioteki Elbląskiej. Identyfikacji znalezisk dokonała mgr Joanna Szkolnicka z Biblioteki Elbląskiej. W kapsule czasu z 1937 roku znalazły się: plan Elbląga, projekt pomnika na Gęsiej Górze w postaci 6 przeźroczy, lista członków honorowego komitetu utworzonego dla budowy pomnika, apel do wzięcia udziału w kweście i plan jej przeprowadzenia, cegiełki na budowę pomnika o wartości: 1, 2, 5, 10, 100 marek i jedna bez zdeklarowanej wartości, identyfikatory wolontariuszy, 7 monet o wartości: 5, 2, 1 marek oraz 50, 10, 5, 2, 1 feningów, druk jubileuszowy wydany na okoliczność obchodów 700lecia miasta, program uroczystości położenia kamienia węgielnego pod budowę pomnika, partytura pieśni "Fackelträger" (Niosący Pochodnię) oraz "Dem Andenken der Gefallenen" (Ku pamięci poległych), egzemplarze gazety Westpreußische Zeitung (z dn. 2.11.1936, 12.08.1937 i 20.08.1937) i Elbinger Zeitung (z dn. 20.08.1937). 
Zdjęcia zawartości kapsuły czasu można obejrzeć na blogu Pracowni Konserwacji BE: http://pracownia-konserwacji.blogspot.com/2013/10/zawartosc-kapsuy-czasu.html 
Kapsułę czasu można oglądać na wystawie "Dary i Zakupy" w Muzeum Archeologiczno-Historycznym w Elblągu. Serdecznie zapraszamy!