czwartek, 24 grudnia 2015

Być jak Benvenuto Cellini - od czeladnika do mistrza

Wędrówka czeladnicza 

Wyzwoliny czeladnicze rozpoczynały nowy okres w życiu przyszłego złotnika. Kandydat posiadał już odpowiednie kwalifikacje, brak mu było jednak doświadczenia. By je zdobyć wyruszał na tzw.wędrówkę czeladniczą, podczas której podejmował pracę w warsztatach złotniczych w innych miastach. Taka włóczęga rzemieślnicza, pozwalająca zebrać doświadczenie u innych mistrzów, obowiązywała we wszystkich cechach. W Elblągu wymagano by trwała co najmniej 6 lat (czas takiej wędrówki różnił się w poszczególnych ośrodkach: w Poznaniu wynosił 3 lata, w Toruniu rok dłużej, a w Gdańsku jedynie pół roku). Czeladnik otrzymywał zaświadczenia (Dienstbrief) od mistrzów, u których pracował w czasie swojej wędrówki. Na podstawie tych dokumentów wiemy, że elbląscy czeladnicy najczęściej odwiedzali pobliski Królewiec, Malbork, Gdańsk i Toruń oraz Wrocław, Poznań, Kalisz, Kowno i Lubekę. Wszystkie zaświadczenia pracy zebrane przez  czeladnika musiały być opatrzone pieczęcią cechu i Rady Miasta. Na podstawie tych dokumentów przyjmowano czeladników do pracy. Wymagano by świadectwa pracy zawierały oprócz opisu zdolności i jakości pracy kandydata, także zapis zapewniający o dobrym prowadzeniu się czeladnika. Tłumaczono to niepokojem przed przestępczością zdarzającą się wśród młodocianych (czeladnicy rozpoczynali wędrówkę w wieku ok. 16 lat*). Z pewnością mistrzowie złotnictwa, ludzie z pozycją i sporym majątkiem, chcieli oszczędzić sobie kłopotu z krnąbrnym czeladnikiem. Zdobywanie praktyki w innych miastach nie było darmowe. Za pobyt i możliwość pracy w gdańskich warsztatach należało zapłacić 2 skojce za pierwszy i 1 skojec za każdy kolejny kwartał. 

Mutjahr   

Po zakończeniu wędrówki i powrocie do miasta czeladnika obowiązywał jeszcze 2-letni czas pracy (tzw. Mutjahr wprowadzony w XIV wieku) nim mógł starać się o tytuł mistrza (obcy czeladnicy, chcący pozostać w Elblągu, musieli przepracować 4 lata, wybitnie zdolni trzy, natomiast synowie złotników oraz czeladnicy starający się o córkę złotnika lub wdowę po nim obowiązywał tylko rok pracy). Po uiszczeniu opłaty (w 1764 roku wynosiła 10 florenów) rozpoczynał pracę u jednego z cechowy mistrzów. Przez ten czas mieszkał u swojego mistrza i pracował na jego rachunek, będąc od niego całkowicie zależny. Wszelkich dodatkowych zleceń mógł podjąć się tylko za jego zgodą. Czeladnikowi nie wolno było zmienić mistrza bez zgody cechu. Jeśli jednak zdecydował się go opuścić, nie mógł zatrudnić się w innym warsztacie przez następne 6 tygodni. Mistrzów, którzy przyjmowali do pracy zbiegów karano grzywną. Żaden złotnik nie mógł i nie chciał zatrudniać czeladnika o złej reputacji. Oczekiwano od nich uległości i posłuszeństwa, karano za niesubordynację. W Gdańsku czeladnik nie mógł spędzić nocy poza domem bez wiedzy i pozwolenia mistrza. 

Dzień pracy latem trwał 16 godzin, od 4 rano do 20 wieczorem, zimą pracowano dwie godziny krócej, od 5 rano do 19 wieczorem. Czeladnicy otrzymywali wynagrodzenie za swoją pracę. W XVII wieku w Gdańsku otrzymywali 60 groszy tygodniowo, a w Krakowie 10 groszy na tydzień (brak źródeł dotyczących Elbląga). Nie była to wysoka płaca, mistrzom zależało na utrzymaniu niedrogiej siły roboczej (przewidywano kary dla mistrzów płacącym więcej niż należało). Biorąc pod uwagę niskie zarobki mniej zamożni czeladnicy wykorzystywali zapewne każdą okazję, aby dodatkowo zarobić. W źródłach dotyczących Gdańska zachował się wykaz inwentarza  po zmarłym czeladniku z 1698 roku, wg którego posiadał on wśród wielu przedmiotów osobistych tj. ubrania i gotowe wyroby złotnicze, także ziemię na terenie Gdańska wartości 286 florenów. 

Od połowy XVI wieku gdańscy czeladnicy posiadali własny związek wewnątrz cechu, na którego czele stał starszy czeladnik (podlegała mu kasa związkowa, do której uiszczano kwartalne składki). Opiekę, a przede wszystkim kontrolę nad tą organizacją sprawował patron z ramienia cechu (zwykle był nim któryś z młodszych mistrzów). Związki takie istniały także w innych miastach w Polsce, w źródłach elbląskich brak na ten temat jakichkolwiek wzmianek. Bardzo możliwe, że elbląscy czeladnicy nie czuli potrzeby zrzeszania się (cech nie był zbyt duży). Kariera złotnika wiązała się z długim czasem nauki oraz sporymi kosztami związanymi z otworzeniem warsztatu, kandydaci pochodzili zwykle z bogatszych rodzin lub kontynuowali rodzinne tradycje zawodowe (kariera syna mistrza złotnictwa była krótsza i łatwiejsza).

Partacze

W XVII i XVIII wieku widoczna staje się tendencja do wydłużania stażu pracy czeladników. W 1647 roku na wniosek cechu złotników w Gdańsku wydłużono ten okres do 10 lat (podobne przepisy pojawiają się w tym czasie we Wrocławiu, Lipsku czy Poznaniu). Cechy ograniczały w ten sposób liczbę mistrzów oraz konkurencję na rynku, pozwalającą zachować odpowiednio wysokie zyski, mistrzowie zdobywali zaś tanich i wykwalifikowanych pracowników. Istniała możliwość skrócenia czasu nauki za odpowiednią opłatą (w 1619 roku  gdański cech zwolnił z 2 lat pracy przedmistrzowskiej niejakiego Jana Peckborna za cenę 100 guldenów). Biedniejsi czeladnicy często mieli trudności z przystąpieniem do egzaminu (wydłużanie okresu Mutjahr, wprowadzanie przepisów zezwalających na wyzwolenie jednego mistrza w ciągu kwartału, przy czym pierwszeństwo mieli synowi złotników). Wielu z nich, widząc trudności w osiągnięciu legalnego tytułu mistrza, rezygnowało z niego skupiając się na pracy i zarabianiu pieniędzy. Działających nielegalnie złotników nazywano partaczami. Tym mianem określano także tzw. wolnych mistrzów (rzemieślników z tytułem mistrza, niezrzeszonych w cechu) oraz rzemieślników innych branż, zajmujących się pokątnie złotnictwem. Prace partaczy były zwykle tańsze, co psuło ceny na lokalnym rynku. Cechy usilnie zwalczały tę niewygodną konkurencję, jednak bez większych sukcesów. Statuty zabraniały mistrzom jakichkolwiek kontaktów z partaczami (mistrz, który zlecał pracę partaczowi karany był połową grzywny łutowego srebra). Liczba partaczy wzrosła w XVII i XVIII wieku, o czym świadczy wzrost liczby skarg składanych przez cech złotniczy do elbląskiej Rady Miejskiej (np. w 1734 roku oskarżono czeladnika browarniczego Abrahama Kohlausa o nielegalne posiadanie narzędzi złotniczych). 

Sztuka mistrzowska  

Po przepracowaniu okresu Mutjahr czeladnik mógł przystąpić do egzaminu mistrzowskiego. Na początku musiał dostarczyć do cechu odpowiednie dokumenty tj. świadectwo urodzenia, świadectwo ucznia oraz zaświadczenia z praktyki czeladniczej i dokonać odpowiednich opłat (m.in. wg statut elbląskiego cechu z XV wieku: wpłacić jedną dobrą grzywnę na zbroje, jedną dobrą grzywnę na wyprawy wojenne, półtora grzywny dobrych pieniędzy na beczkę piwa oraz 5 funtów wosku) oraz pokryć koszty egzaminu (wpisowe do grona mistrzów, dyplom mistrzowski, wynagrodzenie dla osoby sprawującej nadzór na wykonaniem sztuki mistrzowskiej - w 1629 rok był to koszt 13 florenów). Musiał posiadać także określone statutem minimum majątkowe niezbędne do rozpoczęcia własnej działalności (wymagano 12 grzywien w gotówce na ubrania, narzędzia i sprzęt domowy).

Egzamin polegał na wykonaniu tzw. sztuki mistrzowskiej, czyli zestawu typowych przedmiotów ukazujących umiejętności i talent kandydata. W Elblągu obejmowała pozłacane naczynie z pokrywą, złoty pierścień z osadzonym kamieniem oraz tłok pieczęci z wygrawerowaną tarczą z hełmem. Prace należało wykonać w ciągu kwartału w domu starszego cechu (od 1601 roku zezwolono na wykonanie jej w dowolnym miejscu) i zaprezentować gotowe przedmiotu przed starszymi cechu (którzy ocenili je sprawnym okiem przy beczce piwa..). Jeżeli wykonane prace były na niskim poziomie, czeladnik nie zdawał egzaminu, a cech zalecał mu dalszą praktykę. Oczywiście zdarzało się, że za dodatkową opłatą egzamin zdawali słabsi w swej sztuce czeladnicy. Egzamin kończył się poczęstunkiem, a w zasadzie ucztą, gdyż wyzwoliny na mistrzów obchodzono bardzo uroczyście. Był to niemały wydatek dla mniej zamożnych czeladników. Z czasem uczty stawały się coraz wystawniejsze i kosztowniejsze. Niestety brak źródeł dla Elbląga, w Gdańsku w XVIII wieku koszt takiej biesiady wahał się w granicach 400 florenów). 

Św. Eligiusz (patron złotników) w swoim warsztacie
Niklaus Manuel, 1515 rok [źródło: wikimedia]


Zdarzało się, że do miasta przybywali mistrzowie z innych miast z zamiarem otwarcia warsztatu. Jeżeli chcieli należeć do elbląskiego cechu musiał przedstawić świadectwo z miasta gdzie był mistrzem oraz uzgodnić z władzami cechu termin pracy, która go w takim przypadku obowiązywała. W 1482 roku przybył do Elbląga Baltazar Siuerd z Rygi. W liście poręczającym ryskim cech złotników zapewniał, że Baltazar był w Rydze mistrzem solidnym i uczciwym. Od XV do XIX wieku dołączyło do elbląskiego cechu 9 mistrzów z innych miast m.in. z  Rygi, Lubeki, Gdańska i Pszczyny. Każdy, kto został przyjęty do cechu  zobowiązany był złożyć przed Radą Miejską przysięgę obywatelską. Warunkiem otrzymania obywatelstwa było posiadanie przy ulicy czynnego warsztatu.  

Świeżo wyzwolony na mistrza czeladnik, posiadający odpowiednie zaplecze finansowe, mógł w końcu otworzyć warsztat i rozpocząć działalność. Pozostało mu jeszcze poszukać żony, gdyż statut cechu zobowiązywał mistrza do założenia rodziny (zwalniały z tego jedynie wyjątkowe okoliczności jak silne kalectwo lub nieuleczalna choroba). Jedynie żonaci mistrzowie mieli prawo trzymania czeladników i uczniów, nieżonatemu mistrzowi przydzielano ucznia jedynie wtedy, gdy nie mógł sam prowadzić warsztatu. Zakaz ten zniesiono dopiero w XVIII wieku.

Benvenuto Cellini w swoich wspomnieniach przytacza wiele historii z czasów, sam jako czeladnik podróżował, zdobywając doświadczenie w różnych warsztatach, m.in w Rzymie  (gdzie na zmianę pracował i studiował starożytności, ćwicząc się w rysunku):

"Pracowałem w tym czasie u wielu różnych mistrzów, wśród których znalazłem kilku zacnych złotników, jak mój pierwszy mistrz Marcone. Inni, którzy zażywali sławy uczciwych, wyzyskiwali pracę moją i obdzierali mnie, jak mogli. Spostrzegłszy to, zerwałem z nimi i strzegłem się tych łotrów i złodziejów."


Naszym Czytelnikom życzymy radosnych świąt Bożego Narodzenia i pomyślności w Nowym Roku!




*jeżeli rozpoczęli naukę jako uczeń w wieku 12 lat, (wg T. Nożyńskiego w poznańskim cechu złotniczym naukę rozpoczynali chłopcy, którzy ukończyli 12 rok życia) http://staremiastoelblag-mah.blogspot.com/2015/11/byc-jak-benvenuto-cellini.html

post przygotowano na podstawie artykułu K. Wanty  Elbląski cech złotników od drugiej połowy XIV wieku do początku XIX wieku Rocznik Elbląski t. XIV 1995 oraz Gdański cech złotników od XIV wieku do końca wieku I.Rembowskiej,

piątek, 4 grudnia 2015

Historia strzykawki

Najstarszym przyrządem przypominającym strzykawkę, używanym w czasach Hipokratesa (V-IV w. p.n.e.) był pęcherz zwierzęcy połączony z rurką, którą przepływał płyn. Przykłady takich pierwowzorów strzykawek znane są z Pompei. Uważa się jednak, że ich stosowanie było ograniczone z powodu braku wiedzy na temat układu krążenia krwi. W starożytnym Egipcie natomiast używano instrumentu, który przypominał strzykawkę i miał zastosowanie w przypadku lewatyw i płukania przetok. Konstrukcje oczywiście ulepszano, próbując również "przelewać" choremu krew z przeciętej żyły osoby zdrowej.

Dopiero na początku XVII wieku William Harvey podał pierwszy opis krwiobiegu, twierdząc, że jest to układ zamknięty, wypełniony krwią, której ruch nadają skurcze serca. Na podstawie tego odkrycia można było rozpocząć eksperymenty nad podawaniem leków bezpośrednio do układu krążenia. Prób było wiele, zapewne część z nich kończyła się dużym niepowodzeniem; początkowo wlewano dożylnie zwierzętom wino, piwo, mleko lub krew, stosując pęcherz zakończony rurką z pióra gęsiego, próbowano także przetaczać krew od jednego osobnika do drugiego, łącząc tętnicę dawcy z żyłą biorcy oraz usiłowano wprowadzać leki bezpośrednio dożylnie.

Pierwszy opis strzykawki lekarskiej podał w 1475 r. Gattinaria (polityk, humanista i kardynał włoski) - był to metalowy cylinder z tłokiem wewnątrz, do którego można było przymocować różne nakładki o wydłużonym i cienkim zakończeniu. Nie do końca jednak spełniała ona swoją funkcję w przypadku przetaczania krwi - prawdopodobnie taką nieudaną transfuzję wykonano papieżowi Innocentemu VIII (1492 r.), któremu podano krew od pięciu chłopców w celu jego odmłodzenia. Zakończyło się to śmiercią wszystkich.  
Kolejne wynalazki pojawiały się na początku XVIII wieku; w 1712 r. francuski lekarz D. Aniel przepłukiwał strzykawką o podobnej konstrukcji kanaliki łzowe, w 1723 r. R.J. Croissant de Garange używał strzykawki do przepłukiwania zatoki szczękowej, a w 1790 r. J. Hunter proponował za jej pomocą sztuczne unasienienie.  
Dopiero w 1853 r. strzykawka otrzymała igłę dzięki K.G. Pravazowi, co doprowadziło do zrewolucjonizowania medycyny i przyspieszenia jej rozwoju, m. in. opracowano metodę znieczulenia miejscowego.

Strzykawki ze Starego Miasta w Elblągu; kościane z XVIII w.,
 metalowa i szklana z XIX w., fot. archiwum MAH. 

Nie wiadomo do końca, jak wyglądały początki stosowania strzykawek w Elblągu, ale ich istnienie potwierdzają wykopaliska, prowadzone na Starym Mieście. W ich trakcie, na zapleczu dawnej apteki "Pod Czarnym Orłem" (Stary Rynek 16) odkryto właśnie strzykawki kościane i fragmenty szklanych. Strzykawki kościane zostały wykonane w dwóch różnych warsztatach lub w tym samym warsztacie, ale w różnym czasie, o czym świadczą drobne różnice w wyglądzie - każda z nich ma inny profil. Są one datowane na XVIII i XIX wiek, jednak trudno precyzyjnie określić czas ich wytworzenia z uwagi na to, że w obrębie śmietniska znajdowały się zabytki o szerokiej chronologii. Wiadomo jednak, że wcześniej, tzn. w XVII w. strzykawki również były w użyciu -  w jednym ze spisów inwentarzy elblążan pojawiła się informacja, że elbląski łaziebnik, Veit Regen posiadał 2 strzykawki.


Literatura:
M. Marcinkowski Wyroby z poroża i kości z nowożytnego Elbląga [w:] Kwartalnik Historii Kultury Materialnej nr 3/2004, s. 273-286.
http://www.dmp.am.wroc.pl/artykuly/DMP_2008451085.pdf